Lektura Marcowego lwa najlepiej smakuje... w marcu, oczywiście! Co prawda gdzieś tam z tyłu głowy czai się niepokojąca myśl, że przecież z kolejnymi miesiącami nieuchronnie zbliżamy się do dogonienia wydania japońskiego (aj, aj, niech ten szesnasty tom w końcu ujrzy światła księgarni!), ale póki co lepiej rozkoszować się wciąż trwającą podróżą niż martwić się na zaś. Podzielę się też z wami prywatną nowinką, że jedna z moich serdecznych przyjaciółek zabrała się kilka tygodni temu za oglądanie animowanego Lewka na Netflixie i bardzo jest tym słodko-gorzkim seansem ukontentowana. Wierzę, że kiedy nadrobi już wszystko, co do zaoferowania miało studio Shaft, będę mogła wjechać (rzecz jasna cała na biało) i niby zupełnym przypadkiem podsunąć jej wydawaną za sprawą Klusków mangę. Mamy bowiem to szczęście, że od dziewiątego tomu historia wyszła poza zawartą w anime fabułę i możemy odkrywać zupełnie nowe fragmenty z życia Reia, sióstr Kawamoto oraz wielkiej rodzinki zrzeszonej pod sztandarem Związku Shogi. A te jak zawsze potrafią być albo leciutkie, milutkie i cieplutkie, albo wręcz przeciwnie - mrożące krew w żyłach swoim nieprzyjemnym, doskonale oddanym realizmem...
Tytuł: Marcowy lew
Tytuł oryginalny: 3-gatsu no Lion
Autor: Chica Umino
Ilość tomów: 15+
Gatunek: dramat, okruchy życia, komedia
Wydawnictwo: Dango
Format: 182 x 128 mm (bez obwoluty, ze skrzydełkami)
Tym razem mamy w fabule do czynienia z pewnego rodzaju okresem przejściowym, co zresztą doskonale
komponuje się z faktem, że Rei zdaje do trzeciej, ostatniej już klasy. Znów Hina zalicza swój edukacyjny debiut w liceum Komahashi i nawet znajduje tu serdeczną koleżankę,
z którą wspólnie działają w ramach Klubu Robótek Ręcznych. Klub Shogi nie ma już jednak tyle szczęścia w zdobywaniu względów nowych członków (w tym średniej siostry Kawamoto), a szeregi zasila sama śmietanka dorosłego ciała pedagogicznego i jego najbliższych okolic. I chociaż nie jest to układ marzeń, Rei prezentuje teraz zupełnie inne poglądy niż dawniej. Nawet jeśli nie żyje pełnią typowego licealnego życia, to ogromnie się cieszy, że się nie poddał i zdołał znaleźć miejsce, do którego przynależy. Za porządkami w sferze edukacji idą też kolejne zmiany - jak choćby to, że Rei w końcu decyduje się odwiedzić swój poprzedni dom, do którego został przygarnięty po tragicznej śmierci rodziców i młodszej siostry. Wiosna to również czas na kolejną edycję turnieju o tytuł Shishio, przez który Kiriyama mknie jak prawdziwa burza, pokazując, że miano młodego geniusza może jednak nie było mu przydzielone tak zupełnie na wyrost...
 |
Proszę nie regulować odbiorników - te delikatne pastele będą wyglądać znacznie lepiej jak już przyjdzie prawdziwe wiosenne słoneczko
|
Okrągły - bo już dziesiąty - tomik serii różni się nieco swoją konstrukcją od kilku poprzednich, które skupiały się na dwóch, może trzech nieco większych wątkach. Tym razem miałam wrażenie, jakby każdy rozdział skakał od jednego drobnego epizodu do drugiego, zrzucając fabularną bombę dopiero pod sam koniec. Dodatkowo rysunki wydawały się trochę mniej wprawne, oszczędne, a Rei z rozdziału na rozdział nagle zapuścił jakąś taką znacznie bujniejszą grzywę. Wraz z komentarzem odautorskim stało się jednak jasne, że to nie moje halucynacje, a rzeczywiście za wyczuwanymi podświadomie różnicami stała operacja i rekonwalescencja autorki, z którymi musiała się zmierzyć w hen, odległym już dla nas 2013 roku. I wiecie co? Dziwnie to zabrzmi, ale te cztery skromne strony dopisków trafiły mnie w serduszko chyba mocniej niż właściwa fabuła tomiku. Życie pani Umino wydaje się bowiem nie mniejszym roller-coasterem niż historia niejednego fikcyjnego bohatera. Ze względów zdrowotnych musiała zawiesić pracę nad Lewkiem i pójść do szpitala (tu należało wstawić przebitki z Wietnamu, kiedy to Honey&Clover zostało przymusowo zakończone z powodu zamknięcia magazynu), mimo to kilka miesięcy później otrzymała ogromnie ważną dla niej Nagrodę Kulturalną im. Osamu Tezuki, dostała też okazję, aby pracować nad wspólnym projektem z Bump of Chicken, zespołem, który towarzyszył jej u początków mangowej kariery (a który później odpowiadał również za opening i ending pierwszego sezonu anime)... Współczuję, szanuję, podziwiam i trzymam kciuki za panią Umino, aby wszelkie złe chwile była w stanie przekuć w inspirację, a dobre - by były paliwem dla jej dalszej twórczości.
 |
Do zakochania jeden krok, jeden jedyny krok nic więcej~
|
No ale dosyć już może o autorce, bo trochę głupio tyle pisać o zaledwie kilku stronach prywatnych zwierzeń zupełnie niezwiązanych z fabułą. We właściwej historii przez większą część tomiku mamy okazję obserwować sytuację zza pleców Reia, choć pojawia się też krótka chwila, kiedy możemy zajrzeć wgłąb myśli oponenta przy okazji meczu shogi. Tym razem jest nim Irie, 43-letni wyga, który debiutował w Związku aż 20 lat wcześniej. Z jego perspektywy Kiriyama to ktoś, kto dopiero się urodził i mimo wszystko brakuje mu pokaźnego bagażu doświadczenia, który on sam wyniósł z ogromnej puli przebytych pojedynków. Z drugiej strony młody umysł to niesamowita siła chłonąca wszelkie informacje niczym gąbka, a wyobraźnia, której rutyna jeszcze nie przeżarła na wskroś, jest w stanie dostrzegać na planszy zupełnie nowe, niesamowite ścieżki ataku i obrony. I jak zwykle - w żadnym podejściu do gry nie ma nic mylnego, żadne z nich nie jest jednoznacznie gorsze ani lepsze. Liczy się to, jak będzie wyglądać dane starcie oraz kto dłużej zachowa trzeźwość umysłu, by przeniknąć ruchy przeciwnika. Dodatkowo Irie kieruje się w swojej grze pewną uniwersalną, a przy tym niezwykle mądrą radą, którą usłyszał, kiedy za dziecka trenował pływanie w morzu: przede wszystkim trzeba zachować spokój. Unieść wzrok, spojrzeć w niebo, wziąć głębszy wdech... i znów spróbować. Bo w myleniu się, gubieniu i ponownym próbowaniu nie ma nic złego nawet wtedy, gdy się ma ponad czterdziestkę na karku i uprawia się tak szacowny sport jak shogi.
 |
Meijin Soya 2.0 (wersja w trybie nocnym) jak się patrzy
|
Nie będę jeszcze zdradzała, co takiego konkretnego dzieje się wraz z końcem tomu, ale muszę przyznać, że tak jak na początku kontaktu z serią spodziewałam się nacisku na wycofanego Reia i dramat jego niedopasowania do społeczeństwa, tak ostatecznie okazało się, że najbardziej pod górkę mają mimo wszystko siostry Kawamoto. I choć nie zabrzmi to najlepiej, lubię patrzeć na ich zmagania, bo mimo trudów życia zawsze są w stanie wyjść na prostą. A to dla czytelników jest przecież bardzo motywujące i podnoszące na duchu. Jestem więc przeogromnie wdzięczna wszystkim ludziom zaangażowanym w produkcję Marcowego lwa - nie zapominając oczywiście o Kluskach z Dango i ich ciężkiej pracy tłumaczeniowo-korektowo-edytorsko-redakcyjnej - bo dzięki wspólnej pracy udało się stworzyć niesamowite dzieło, które z każdym nowym tomem wciąż dostarcza masy unikalnych wrażeń.
 |
W pierwszej chwili aż miałam ochotę sprawdzić, czy przypadkiem nie sięgnęłam po tomik Prawdziwej bestii...
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu
Dango.
0 Komentarze