Cel uświęca środki... i przystojnych zbrodniarzy - recenzja mangi Moriarty (tom 1)

Ciężko mówić, aby telewizyjna seria Yuukoku no Moriarty, która wyszła w sezonie jesiennym 2020, okazała się gigantycznym międzynarodowym hitem. Zapewne stało się tak na skutek przyćmienia przez Jujutsu Kaisen (yaaay, już niedługo polska premiera mangi!) oraz zarządzanie adaptacją przez Production I.G., które jednocześnie zmagało się z dwoma innymi seriami (i z żadną nie poradziło sobie stuprocentowo dobrze). Niemniej kto po animowanego Moriarty'ego sięgnął, ten pewnie zdołał zauważyć, że kolejna japońska wariacja na temat genialnego detektywa rozwiązującego kryminalne zagadki ma w sobie znamiona czegoś niezwykle interesującego i chociaż częściowo oddającego ducha oryginału autorstwa Arthura Conana Doyle'a. Dlatego bardzo cieszy fakt, że na naszym rynku tak szybko pojawiła się manga, a polski czytelnik może na spokojnie zapoznać się z tą wersją opowieści, która na graficzne i logiczne braki praktycznie nie cierpi. Sorki, Production I.G., ale taka jest prawda...


Tytuł: Moriarty
Tytuł oryginalny: Yuukoku no Moriarty
Autor: Ryousuke Takeuchi (scenariusz), Hikaru Miyoshi (rysunki)
Ilość tomów: 13+
Gatunek: shounen, tajemnica, dramat, historyczny
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Jeśli znudziły was blockbusterowe widowiska, seriale produkowane dla BBC i inne animowane eksperymenty, które skupiają się na przedstawianiu kolejnej dziwnej wersji przygód Sherlocka Holmesa i jego dzielnego pomagiera Watsona... to się bardzo dobrze składa. Tym razem bowiem będziemy oglądać cały ten detektywistyczny ambaras oczami nemezis Holmesa, czyli Williama Jamesa Moriarty'ego. Nie myślcie jednak, że Moriarty jest mistrzem zbrodni dla samego bycia mistrzem zbrodni i czerpania radości z mordowania przypadkowych ludzi. Już od najmłodszych lat poczynaniom głównego bohatera przyświecał bardzo konkretny cel - chciał walczyć z niesprawiedliwościami klasowymi i pozbyć się arystokratów, którzy bogacą się na krzywdzie najuboższych. Kiedy wychowujący się na ulicy dwaj złotowłosy bracia trafiają najpierw do sierocińca, a potem zostają zaadoptowani w myśl maksymy "noblesse oblige", odległy plan wydaje się powoli nabierać kolorów. Ciekawie zaczyna się robić jednak wtedy, gdy Albert - najstarszy syn rodu Moriartych - ma już serdecznie dość toksycznej atmosfery domu, gdzie jedynym wyznacznikiem bycia człowiekiem jest jego kabza i posiadany przed nazwiskiem tytuł. Wówczas staje się jasnym, że czas zacząć oddzielać ziarno od plew, a główny bohater jako konsultant kryminalny wprowadza w życie swoją pierwszą (i z pewnością nie ostatnią) zbrodnię doskonałą.

Obwoluta wypucowana na wysoki połysk jak przystało na przystojniaka z wyższych sfer

Wiadomo, że anime i manga praktycznie zawsze różnią się między sobą jakimiś fabularnymi detalami czy sposobem w przedstawianiu ujęć (i nie, nie mówimy tu o tak skrajnych przypadkach jak drugi sezon The Promised Neverland). Mimo to jestem zaskoczona, jak bardzo animowane Yuukoku no Moriarty miesza w materiale źródłowym i przerabia go na własną modłę. Zmiany są często dobrą rzeczą, o ile wiadomo, co stoi za ich wprowadzaniem - chęć rozwinięcia jakichś wątków, poprawienia chronologii wydarzeń, zahintowania pewnych wskazówek wcześniej, żeby widz miał większą radochę z ich odkrywania... Tyle że Moriarty wcale tego nie potrzebował, a na pewno nie w takim stylu, jak zrobiło to Production I.G. Fabuła w mandze wydaje się znacznie bardziej spójna i uporządkowana niż w anime, czuć w niej także wyraźniejszą przyczynowo-skutkowość i lepszą podbudowę świata przedstawionego. Jasne, w anime udało się czasami wprowadzić coś ciekawego (pierwszy odcinek, rozwinięcie przyczyny przygarnięcia braci z sierocińca), ale w mandze widzę jednak znacznie więcej jasnych, nieobecnych w serialu punktów (np. kulisy przeprowadzki na wieś, zyskanie przez Moriarty'ego przychylności chłopów uprawiających tamtejszą ziemię). Może mam krótką pamięć, ale wydaje mi się, że pierwsze odcinki anime były mało subtelnym zbiorem "potworów tygodnia", natomiast w mandze od początku skrupulatnie buduje się całe tło i powiązania między kolejnymi sprawami.

Rozkładówka ala "top 10 najbardziej hot antybohaterów XIX wieku"

Jednak najważniejszą zaletą, jaką należy zaliczyć na konto teamu mangi, to fakt, że mniej jest tutaj kreskówkowej złolowatości prezentowanych arystokratów. Jasne, raczej nikt tu nie jest wybitnie utalentowanym aktorsko świętoszkiem, ale zasadnicza różnica w zachowaniu ludzi z wyższych sfer jest taka, że na zewnątrz zachowują się dystyngowanie, natomiast jeśli zdradzają już swoje prawdziwe intencje, to robią to wśród "swoich" i bez akompaniamentu złowieszczego śmiechu. Przekłada się to zresztą również na to, że i niższe klasy społeczne są portretowane znacznie subtelniej. Jeśli oglądaliście anime, to może pamiętacie tego arystokratę cierpiącego na chorobę serca, którego ostatecznie załatwiła słabość do grejpfrutów? Z jakiegoś powodu rodzice zmarłego dziecka, którzy prosili szlachcica o pomoc, byli jego służącymi, natomiast w mandze to po prostu jedna z wielu rodzin, która dzierżawi ziemię w ramach granic majątku arystokraty. Może to tylko głupotka, ale wydaje mi się, że ten drugi wariant znacznie lepiej współgra w kontekście zaangażowania Moriartych w sprawę wyzyskiwanych rolników i zaprowadzania nowych porządków w okolicy pod pretekstem obniżenia opłat za dzierżawę. Dlaczego anime zostało całkowicie pozbawione tak ciekawego wątku? Próżno szukać odpowiedzi.

Ktoś, kto pasjonuje się matematyką i umie tak gęsto zapisać tablicę, nie może być zupełnie dobrym człowiekiem...

Sprawne oko z pewnością wychwyci wyraźne podobieństwo między Williamem a innym knującym zza kulis jegomościem o smukłej sylwetce, wieloznacznym uśmieszku i charakterystycznie przyciętych, trochę wchodzących w oczy kłakach. Tak, nasz nowy, lepszy Moriarty to (zdawałoby się) alter ego Shogo Makishimy z animowanego Psycho-Passa/mangowej Inspektor Akane Tsunemori. Czemu? Geneza stojąca za takim, a nie innym stylem rysownika jest dość złożona... a zaczęło się od projektów postaci do animowanego Psycho-Passa, za które odpowiadała Akira Amano, autorka m.in. Katekyo Hitman Reborn. Po sukcesie serii zdecydowano się na mangową adaptację, która oczywiście byłaby w stanie jak najlepiej zachować projekty uwielbianych przez wielu postaci - do tego zadania wybrano szerzej nieznanego rysownika, Hikaru Miyoshiego. Ten nie dość, że świetnie poradził sobie z przydzielonym zadaniem, tworząc stylową, atrakcyjną i bardzo przejrzystą pod kątem przedstawiania akcji mangę, to jeszcze zdołał "przyswoić" sobie na stałe ten styl rysowania i wykorzystać go dalej, tym razem do współprodukcji omawianego wyżej Moriarty'ego. Nic więc dziwnego, że tutejsze rysunki tak bardzo przypominają to, co mieliśmy szansę poznać w pierwszej odsłonie przygód inspektorów, którzy rozwiązywali zagadki kryminalne, a w międzyczasie walczyli z idiotycznym systemem (czujecie to wielopoziomowe podobieństwo?). Zresztą - po co zmieniać coś, co doskonale działa i sprawia czystą, wizualną przyjemność?

Potajemne szamanie ciastek moim ulubionym rodzajem zbrodni!

Piękna, staranna kreska, pełna kryminalnych plottwistów fabuła i plejada charakternych, przystojnych antybohaterów balansujących na cienkiej linii bycia zupełnie niegrzecznymi chłopcami - czyż można chcieć więcej? Jak Makishima zmarnował nieco szansę na bycie niejednoznacznym złoczyńcą, za którego myśleniem stały logiczne przesłanki, tak William wraz z braćmi naprawia błędy swojego kolegi po fachu i czyni zło, czyniąc jednocześnie pokrętne dobro. No i podkreślę to raz jeszcze, że jeśli widzieliście anime, ale coś wam nie do końca w nim kliknęło, manga prawdopodobnie wywrze na was znacznie lepsze wrażenie. Jako zmiana tempa w przerwie od lektury opowiadającej o prawych, pełnych ideałów bohaterach shounenów Moriarty sprawdzi się wprost wyśmienicie.

...wodociągi kochane, wy nie testujcie mojej cierpliwości przy wprowadzaniu kolejnych podwyżek...

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko

Prześlij komentarz

0 Komentarze