Za takimi przełożonymi można skakać w ogień! - recenzja mangi Fire Force (tomy 4-6)

Drugi sezon Fire Force zakończył się całkiem niedawno, bo w grudniu 2020 i póki co nie ma żadnych wyraźnych widoków na kontynuację, dlatego postanowiłam z powrotem przerzucić się na mangę i powoli uporządkować sobie w głowie minione wydarzenia. Nie, żeby panował w nich jakichś wielki chaos czy coś, ale czytanie własnym tempem zawsze pozwala lepiej wyłapać detale i wczuć się w sytuację, szczególnie kiedy w anime następuje wielomiesięczna przerwa między sezonami, a w mandze już niekoniecznie (dlatego tak lubię binge-czytać tasiemce, najlepiej te pełne akcji i zakończone). I chociaż moja miłość do Fire Force jest raczej z tym mocno umiarkowanych przez typową dla shounenów historię - ot, są ci źli, są ci dobrzy, jedni i drudzy się klepią, aż wreszcie dochodzi do ostatecznego starcia, by na świecie mógł zapanować wiekuisty pokój - ale jednocześnie pozostaje to kawał świetnie wyglądającego bitewniaka, który w niespodziewanych momentach potrafi zaskoczyć jakimś zgonem czy wprowadzeniem interesującej postaci.


Tytuł: Fire Force
Tytuł oryginalny: Enen no Shouboutai
Autor: Atsushi Ohkubo
Ilość tomów: 26+
Gatunek: shounen, akcja, supernatural, komedia, szkolne życie, ecchi, dramat
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)

Infiltracja w Pierwszym Zastępie nabiera rumieńców, a Shinra i Arthur nieoczekiwanie stają się świadkami sceny, gdy ktoś zza winkla używa słoiczka z insektem, by zamienić człowieka w rozszalałego Płomiennego. I kiedy wydaje się, że strażacy z Ósemki zaraz dościgną zbiega, trafiają do zaułka, w którym stoją dwaj z trzech poruczników Jedynki. Kto jest sprawcą? Rekka czy Karim? A może obaj? Żeby zebrać koronny dowód, Shinra i Arthur postanawiają zakraść się do prywatnych kwater podejrzewanych przełożonych. Na pierwszy ogień idzie Karim - po przepaleniu zamka w drzwiach i włamaniu się do zamkniętego biurka, bohaterowie odkrywają... a jakże, fiolkę z insektem! Wydaje się, że lepszego potwierdzenia winy już nie potrzeba, jednak wtedy do pokoju wraca Karim. Oświadcza wówczas, że doskonale zdawał sobie sprawę z prowadzonego przez Ósmy Zastęp śledztwa i że on również podejrzewa, że osobą stojącą za ludzkimi zapłonami jest ktoś noszący charakterystyczne szaty poruczników Jedynki. A to oznacza tylko jedno - że przyparty do muru winowajca może wkrótce rozpętać prawdziwe piekło.

Za sempajami czytelnicy zgrajami!

Główną osią wydarzeń tego pakietu tomów jest podjęte przez strażaków śledztwo odnośnie białych kapturów oraz późniejsze odwiedziny Ósmego Zastępu w Asakusie, siedzibie konserwatywnej Siódemki. Sporo miejsca poświęcono - ku mej radości - starszym członkom organizacji, a przede wszystkim kapitanowi Oubiemu oraz porucznikowi Hinawie. Rozumiem, że w shounenach najwięcej czasu antenowego przysługuje młodym bohaterom, z którymi nastoletni czytelnicy mogą się utożsamiać lub im kibicować, ale bardzo lubię mangi, w których starsi koledzy po fachu też otrzymują trochę uwagi i są pokazywani jako te cool wzory do naśladowania. I wspomniani panowie z pewnością to mają. Szczególnie wrażenie robi kapitan Oubi, który jako jedyny strażak w zespole nie posiada mocy pirokinetycznych. Mimo to nigdy nie waha się ruszyć na pomoc potrzebującym, a w zwarciu z wojownikami posługującymi się ogniem - jest w stanie nie tylko za nimi nadążyć, ale nawet im co nieco naklepać. Znów Hinawa zawsze wydaje się tym zimnym, niemal robotycznym służbistą, ale w tomie piątym dowiadujemy się, że za tą trzeźwą oceną sytuacji zawsze kryje się też ogrom troski o życie towarzyszy. Za takimi ludźmi to dosłownie można skakać w ogień... chociaż jeszcze lepiej się go z nimi gasi.

Sądząc po chibi-Shinrze - Ohkubo chyba jest cichym fanem Pop Team Epic.

Jednocześnie doszło do mnie w ostatnim czasie, że Ohkubo musiał doznać jakiegoś poważnego urazu na tle damskich postaci, bo w Fire Force nie dość, że jest ich dziwnie mało, to jeszcze zostały zepchnięte praktycznie na margines akcji. Jasne, mamy silną, kompetentną, lecz wciąż wrażliwą Maki, mamy współpracującą z Ósmym Zastępem kapitan Hibanę, która wzbudza respekt, a przy tym ma głowę na karku, prowadząc zaawansowane technologicznie badania nad Płomiennymi... i to właściwie tyle jeśli chodzi o jakieś większe możliwości bojowe i rozwojowe. W porządku, na pokładzie Ósemki jest jeszcze Iris i Tamaki, ale ta pierwsza stanowi zaledwie duchowe wsparcie (i to tylko odnoszące się do kwestii wiary, a nie stanowiące realny boost dla siły kompanów), a ta druga to lepiej nawet nie wspominać. Na tym tle Soul Eater (a już tym bardziej Soul Eater NOT) wydawał się niezwykle postępową mangą shounen, która nie tylko skupiała się na głównej bohaterce, ale też w pierwszoplanowej obsadzie występowała taka sama ilość interesujących postaci żeńskich, jak i męskich. Oczywiście taki rozkład sił jak w Fire Force nie świadczy automatycznie o niczym złym - patrzcie chociażby na Dr. Strone, gdzie większość postaci to mimo wszystko silne samce albo sprytne samce - ale na pewno oczekiwałam większych rzeczy po tak zdolnym autorze.
 
Czy to ptak? Czy to samolot? Może Batman w nowym krejzi wdzianku? Nie! To Latający-Strażak-man!

Na co narzekać na pewno nie mogę to kreska i choreografia walk. Skoro już pozwalam tu sobie na odnoszenie się do Soul Eatera, to Fire Force jest w zupełnie innej lidze niż poprzednia praca, niezależnie od tego, czy spojrzy się na początek, czy na jej koniec. I choć seria od David Production potrafiła świetnie bawić się animacją podczas przedstawiania wszelkich ogniowych technik, to nic nie umywa się do obecnej kreski Ohkubo. Każdy dymek, obłok, jęzor, iskra jest ukazywany mega plastycznie, zachowując przy tym ich ulotny charakter. A to cieniowanie i operowanie drobnymi kreseczkami do zaznaczania granic... poezja. Chyba nikt inny nie zdołałby się tak dobrze odnaleźć w mandze o magicznych strażakach jak Atsushi Ohkubo właśnie. Nie wiem też, czy to jemu w pełni przypisywać wszystkie graficzne zasługi, czy może świetnie skomponowanemu zespołowi asystentów (pewnie to drugie), ale tła to oddzielna kategoria dzieł sztuki. W shounenach o tygodniowej serializacji zwykle przeważają puste tła albo proste lokalizacje, które będą co najwyżej w stanie zasugerować kierunek wymienianych ciosów. W Fire Force nikt nie idzie na łatwiznę, a jeśli jakaś walka dzieje się w starym, podniszczonym budynku, to niemal z każdej strony będą nas otaczać obdrapane mury, kraty, rury, gruz, deski, beczki, butelki, liny, przewody, zapomniane narzędzia... coś wspaniałego, choć gdy o tym piszę, pewnie wydaje się zupełnie trywialne.
 
Takiej przejrzystej choreografii walk to niejeden hollywoodzki reżyser mógłby się nauczyć.

Choć nie uważam Fire Force za shounena idealnego czy uniwersalnego, zapewnia on kupę dobrej rozrywki i pokazuje wiele ciekawych postaci będących nośnikami bardzo wartościowych postaw. Bohaterowie tacy jak Oubi, Hinawa, Maki, Konro czy Karim to samo dobro i jeśli młodsze pokolenie będzie brało z nich przykład - a bierze, co widać chociażby po Shinrze i tym, jak szczerze zwierzył się przełożonym ze swoich trosk - to można być spokojnym o przyszłość tego wymyślonego świata. Rozwój postaci drugoplanowych pozwala również zachować dobrą równowagę między impulsywnym zachowaniem narwanych nastolatków, którzy z zasady muszą działać, a potem myśleć, żeby w shounenie mogło dochodzić do epickich starć. Gorrrąco polecam, ale ze wskazaniem na fanów ślicznej rozpierduchy - Fire Force sprawdzi się w tym temacie znacznie lepiej niż pierwszy lepszy arc w Bleachu.
 
Ojej, coś się panu z kadru wylało...

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze