Chroniczna słabość do psów wszelakich - recenzja mangi Prawdziwa bestia (tom 8)

Jak te miesiączki szybko lecą! Dopiero co był środek wakacji, który świetnie komponował się z różnymi romantycznymi przygodami, a teraz zrobiło się chłodno i pluchno, czyli idealnie do poczytania sobie pod kocykiem jakiejś cieplutkiej, uroczej obyczajówki. Ha! Dla chcącego nie ma nic trudnego, żeby tylko znaleźć odpowiedni argument do sięgnięcia po nową część przygód mafijnej bestyjki i okiełznującej ją posterunkowego. Powiem nawet więcej - dwumiesięczne przerwy między kolejnymi tomami są dla tej serii wręcz stworzone, bo umożliwiają czerpanie radości z historii całym barwnym rokiem. Zdaję sobie również recenzencką sprawę, że gdyby ktoś chciał przeczytać wszystkie części Prawdziwej bestii pod rząd, to to zadanie mogłoby się okazać trochę zbyt monotonne i słodziaszne. Tymczasem jako forma sporadycznego poprawiacza nastroju (tym bardziej że fabuły jako takiej tu nie ma - tylko drobne przygody, które nie mają olbrzymiego wpływu na status quo naszej parki papużek-nierozłączek) manga jest jak dobre ciacho z ekskluzyjnej cukierni. Raz na jakiś czas w zupełności wystarczy, bo inaczej i język się przyzwyczai, i portfel do reszty okaputnieje.



Tytuł: Prawdziwa bestia
Tytuł oryginalny: Honto Yajuu
Autor: Kotetsuko Yamamoto
Ilość tomów: 11+
Gatunek: akcja, komedia, dramat, okruchy życia, romans, yakuza, boys love
Wydawnictwo: Dango
Format: 182 x 128 mm (bez obwoluty, ze skrzydełkami)

Każda praca w ten czy inny sposób wiąże się z odbywaniem regularnych szkoleń i nie inaczej jest w przypadku japońskiej policji. Na szczęście Aki może odetchnąć z ulgą, bo na wyjazd służbowy udaje się nie Tomoharu, a Yamase, zostawiając stanowisko samopas na calutki tydzień. Z drugiej strony służba państwowa absolutnie nie lubi próżni, dlatego na czas szkolenia obowiązki Yamase przejmie  świeżo upieczony posterunkowy Takeuchi. Okaże się wówczas, że nie wszyscy policjanci to takie urocze kluchy jak nasza znajoma dwójka z ciasnej placówki, a siła młodości bywa często wprost proporcjonalna do poziomu bycia służbistą-faszystą. W drugiej części tomiku Ueda zdecyduje się wyratować z opresji nowego (nie pierwszego i chyba nawet nie dziesiątego w tej serii) młodzieńca w potrzebie, czym niechcący narazi związek z Akim na pewne seksualne perturbacje. No ale tak to już chyba bywa, że za mundurem.... wszyscy sznurem?

A oto przed wami kolekcja jesień/zima 2020: panowie w umundurowaniu służbowym oraz galowym.

Im dalej w las, tym więcej tuptających nocą jeży, a im wyższa numeracja tomików, tym zwiększa się grono postaci drugoplanowych. Tym razem wydarzenia w dużej mierze rozgrywają się wokół wspomnianego już posterunkowego Takeuchiego. Choć z pewnością nie jest on łatwą w obyciu osobą, bo zagorzały z niego wyznawca reguł i cytowania regulaminów gdzie się tylko da - czym przypomina mi chociażby takiego Anaia z Aggretsuko - jednak jego pojawienie się uważam za bardzo pozytywny akcent urzeczywistniający świat Prawdziwej bestii. Jasne, każdy marzy o takim sprawnie opiekującym się dzielnicą policjancie jak Ueda, ale istnieje również przeciwstawna strona skali, którą zajmują takie toporne gagatki jak Takeuchi właśnie. Niby działa w obronie sprawiedliwości, jednak to, jak bardzo ceni prawo ponad ludźmi i jak z gniewem stara się dowalić każdemu za najmniejsze wykroczenie stawia go w znacznie gorszym świetle niż choćby grupę Gotoda (którzy - przypominam - są legitną yakuzą). No ale jak to mówią: człowiek, który kocha zwierzęta, nie może być do szpiku kości zły, dlatego i Takeuchi ostatecznie zyskuje w oczach czytelników podczas opieki nad bezpańskim szczeniaczkiem.

Niektórzy tak bardzo nie wierzą w poprawę gatunku zwanego ludzkością, że automatycznie spisują go na straty...

Wspominałam już o tym przy okazji recenzji poprzedniego tomiku, że Prawdziwa bestia jest niepoprawnie urocza jeśli chodzi o przedstawianie lub tworzenie mnogości związków homoseksualnych. No, to tutaj mamy tego kontynuację w postaci niejakiego Ayato Mizusaki (o pseudonimie... eee... artystycznym "Rei"), który ze względu na swoją profesję bez żadnego problemu daje się złapać w sidła uroku osobistego Uedy. Nie będę jednak ukrywać, że jak dotychczasowych bohaterów drugoplanowych z łatwością udawało mi się polubić, tak Ayato ma u mnie potężnego minusa ze względu na swoje - łagodnie rzecz ujmując - końskie zaloty. Rozumiem, że jest z niego mocno otwarty chłopak, co nie krępuje się podbijać do osoby, która mu się spodobała, ale to, co się działo w rozdziałach z jego udziałem, to już autentycznie było seksualne napastowanie (i to razy dwa!). Zgadzam się więc w całości z nerwowym zachowaniem Akiego, a nawet poszłabym o krok dalej i zwyczajnie nie chciałabym utrzymywać żadnych kontaktów z takim osobnikiem, szczególnie mając wiedzę, że w ogóle nie krył się ze swoimi zapędami czy chęcią rozbicia związku. Ale zdaję sobie też sprawę, że i takie postacie istnieć muszą, bo przecież nie wszyscy są puchaci, mili i łatwi do nawracania na jedyną słuszną drogę przyjaznego yaoizmu.

Oj, Tomoharu, Tomoharu... Ty nie pytaj "co" postawisz, tylko "w jakiej to zrobisz pozycji".

Można powiedzieć, że cały nowy tomik skupił się na wprowadzeniu antypatycznych postaci, przy czym "antypatyczność" w wydaniu Prawdziwej bestii oznacza, że aż chciałoby się spotykać tylko tak kłopotliwych ludzi w prawdziwym świecie jak ci tutaj. Poza tym nic tak dobrze nie robi na porządny rozwój charakteru jak zaczynanie z niższego pułapu i stopniowa zmiana na lepsze. Ciężko jednak jednoznacznie stwierdzić (i wstrzymuje się od tego sama autorka), czy Takeuchi i Ayato szybko wrócą do akcji, szczególnie że zaraz za kurtyną czeka wątek Yamase i jego wannabe love interestu. Na razie ten mniej śmiały z duetu posterunkowych mocno się trzyma, nie ulegając przeróżnym sugestiom czy wyznaniom, ale skoro nie powiedział otwartego "nigdy w życiu!", to tylko czekać, aż któryś z kolejnych tomów popchnie tę historię do przodu. Na razie będzie to jednak tyle i oby Aki z Tomoharu wciąż mieli na głowie tylko tego typu problemy.

Wszyscy mają urocze fociałki Akiego, mam i ja!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Dango.

Prześlij komentarz

0 Komentarze