Sałatka multiwitaminowa z onigiri na przystawkę - recenzja mangi Fruits Basket (tomy 4-5)

W ostatnich miesiącach nie szczędzę sobie w diecie owoców - piję dużo soku pomarańczowego, wcinam zdobyte na promocjach banany, czasem skuszę się na galaretkę agrestową... no i regularnie zapoznaję się z fabułą Koszyczka Pełnego Owoców. Na szczęście bogowie produkcji czuwają nad drugim sezonem Fruits Basket, dzięki czemu co tydzień pojawia się nowy odcinek zmagań Toru z barwną gromadką Zodiaków (i nie tylko), a i Waneko nie ma raczej żadnych problemów z uzyskiwaniem akceptów z Japonii przy drukowaniu kolejnych tomików mangi. Wygląda jednak na to, że dwa 25-odcinkowe sezony to wciąż za mało, żeby w pełni zaadaptować przebogaty materiał autorstwa pani Natsuki Takayi, dlatego warto trzymać się komiksu, szczególnie że nie wiadomo, kiedy i czy studio TMS Entertaiment zdoła dopiąć tę historię do końca.


Tytuł: Fruits Basket
Tytuł oryginalny: Fruits Basket
Autor: Natsuki Takaya
Ilość tomów: 12
Gatunek: shoujo, komedia, romans, dramat, psychologiczny, szkolne życie, supernatural
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Czwarty tom rozpoczyna się kontynuacją wątku małej Kisy, która dzięki Toru zdołała się wreszcie otworzyć - i to nie tylko w przenośni, ale także dosłownie, bo przerywa milczenie, by oznajmić, że postara się wrócić do szkoły i stawić czoła klasowemu szykanowaniu. Przy okazji jej więź z Toru nabiera mocy i kiedy jest to tylko możliwe, Kisa odwiedza dom trójki Somów, aby choć przez chwilę pobyć z uśmiechniętą "siostrzyczką". Wzbudza to jednak ogromną zazdrość w Hiro - rówieśniku Kisy, a zarazem jednym ze Zodiaków, który z Tygrysiczką zna się od maleńkości i nawet wyraźnie coś do niej czuje. Chłopiec postanawia złożyć Toru niespodziewaną wizytę, a kiedy główna bohaterka idzie do pracy, bezpardonowo zagradza jej drogę. Spotkanie nowego Zodiaku będzie jednak o tyle nietypowe, ponieważ Hiro nie jest przyjaźnie nastawiony do sławnej wśród całego rodu Somów dziewczyny. Dochodzi nawet do tego, że wyrywa jej portfel i ucieka, zabierając przy okazji bezcenną fotografię mamy...

Kontynuujemy tradycję rozpropagowaną przez Ourana, czyli nigdy nie oceniaj licealisty po wyglądzie (obaj chłopcy są z tego samego rocznika).

Znaleźliśmy się już całkiem blisko półmetka potężnej tomikowo serii, a mimo to wciąż pojawiają się nowe postacie oraz wątki, które komplikują i tak już nieźle pogmatwane spaghetti rodziny Somów. Do Zodiaków dołącza owca, małpa, koń oraz kogut, a dodatkowo sporo czasu antenowego dostają ludzie ze szkoły, tacy jak członkowie nowego samorządu szkolnego, przewodnicząca fanklubu Yukiego czy wychowawczyni klasy Toru. Jeśli mam być zupełnie szczera, to żadna z tych postaci nie wskoczyła do ścisłej topki moich ulubionych postaci, no ale trochę o to ciężko, tym bardziej że Momiji, Hatori, Hatsuharu i Kisa mieli w nowych tomach dużo fajnych momentów. Szczególnie ten pierwszy regularnie punktuje u mnie trzeźwą oceną sytuacji i nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się mocno dziecinny, to jednocześnie jest ze wszystkich bohaterów najbardziej dojrzały, świadomy i odważny. Podziwiam, jak pani Takayi udało się opanować tak olbrzymią gromadkę kompletnie różnych bohaterów i sprawić, że każdy z nich jest absolutnie wyjątkową indywidualnością, co umożliwia czytelnikom znaleźć choć jedną postać, której mogą całym sercem kibicować.

Manga też. Oj, manga może nawet bardziej.

Fakt, że jednocześnie oglądam anime, które fabularnie znajduje się zaledwie krok przed polskim wydaniem mangi, sprawia, że mogę spojrzeć na pewne dialogi z większą świadomością tego, co faktycznie dzieje się w kuluarach. Do tej pory nie do końca rozumiałam ten tęskny wzrok Yukiego czy Kyo na jakiekolwiek wspomnienie o wyborze przyszłej ścieżki kariery czy czegoś w tym rodzaju, myśląc raczej o typowych rozterkach nastolatków, od których oczekuje się konkretnego pomysłu na życie w tak młodym wieku. Tymczasem wiele sytuacji nabiera zupełnie nowego znaczenia, kiedy dowiadujemy się o istocie relacji między Akito a całą resztą Zodiaków. Od tamtego momentu zaczęłam traktować wiele sytuacji z większą wyrozumiałością, a cały gniew kumulujący się w związku z obojętnością lub bezgranicznie biernym zachowaniem wielu bohaterów skoncentrował się na jednej postaci.

Żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, a raz... loli?

No właśnie. Akito. Złodupiec na miarę mang shoujo, co to może nie włada jakimiś ekstrawaganckimi  supermocami jak koledzy po fachu z shounenów, ale swoim zachowaniem czyni tyle psychicznego zła, że taki Aizen czy Czarnobrody wypadają na tym tle jako całkiem zrównoważeni panowie. Oczywiście są we Fruits Basket postacie, których niespecjalnie lubię - jak Kagura, Hiro czy nawet Kyo - ale jest to tylko dość subiektywne odczucie związane z posiadaniem zestawu pewnych niepasujących mi cech charakteru. Tak naprawdę jednak wspomniani bohaterowie mają swoje powody, żeby zachowywać się tak, a nie inaczej, jak również przez cały czas aktywnie pracują nad zmianami, aby stać się lepszymi osobami - jeśli nie dla wszystkich, to chociaż wobec tych najbliższych. Dla przykładu wprowadzony w czwartym tomie Hiro jest skończonym, przeintelektualizowanym gnojkiem, a przez to, że to dziecko, jeszcze dodatkowo działa mi na nerwy. Nie mogę jednak odmówić, że jednocześnie stara się być miły i odpowiedzialny dla Kisy, dlatego wierzę, że z czasem przeobrazi się w całkiem porządnego faceta (pewnie o ciętym języku, ale nie można mieć wszystkiego).

Mogę nie lubić Kyo jako przedstawiciela męskiej odmiany tsundere, ale nie odmówię tego, że przy Toru wychodzi z niego kawał przemiłego chłopaka.

Akito to jednak zupełnie inna liga, która wzbudza jedynie czystą nienawiść czytelników. Właściwie nie wiem, jaki zwrot akcji musiałaby na tym etapie zaserwować autorka, żebym była w stanie wybaczyć ciężkie pobicie małej dziewczynki, wyłupanie oka jednemu z najbardziej zaufanych członków rodziny i aktywne pastwienie się nad połową ekipy Zodiaków (a i to chyba tylko dlatego, że druga połowa stara się spitalać jak najdalej tylko może). Ktoś taki jak Akito jest absolutnie niereformowalną postacią i odmawiam wszelkim próbom podejmowania friend no jutro... którego w sumie chyba nawet sama Toru nie ma już ochoty robić. Ba! I tu już nie chodzi o to, żeby Akito został sam jak palec, uświadamiając sobie przez resztę życia, jak bardzo był niemiły i niesprawiedliwy wobec innych ludzi. Za skatowanie dziecka do nieprzytomności czy wręcz nieudaną próbę zabójstwa powinno się wsadzić to dziadostwo do więzienia na dożywocie! I choć na pewnym poziomie czytanie Fruits Basket jest dość bolesne, to wciąż żywię nadzieję, że na końcu przyjdzie mi poczuć satysfakcję ze zniszczenia głównej przeszkody na drodze do szczęśliwego życia... zniszczenia w sensie bardzo dosadnym i bardzo, ale to bardzo brzydkim...

To ja za każdym razem, gdy widzę to jedno imię na "A"... nie, Ayame, tym razem jesteś akurat bezpieczny.

Autorka zdradziła w posłowiu czwartego tomu, że po czterdziestym czwartym rozdziale musiała porzucić tworzenie mangi na rok ze względu na kontuzję, a następnie operację lewej ręki. O dziwo nie dostrzegłam jednak żadnej zauważalnej zmiany w kresce po powrocie do rysowania Furuby - ot, może jedynie włosy zaczęły być mikroskopijnie gęstsze. Niezmienna pozostała też jakość polskiego wydania, a tworząca się z grubaśnych tomików tęcza niesamowicie cieszy oko. I chociaż należy podkreślić, że anime oddaje cały honor historii, adaptując ją w sposób odpowiednio uwspółcześniony (zarówno graficznie, jak i względem detali historii), to czytanie mangi nawet tuż po oglądaniu nowego sezonu nie wydaje się powtarzalne. Po odkryciu pewnych tajemnic wciąż można czerpać dużo satysfakcji z odkrywania pozornie przypadkowych dialogów czy obserwowania rozwoju postaci. A do starszej, kanciastej kreski można się jakoś przyzwyczaić - i mówi to człowiek, który ma bzika na punkcie ładnych rzeczy.

Gdyby jeszcze postawić obok Wotakoia i Beztroski kemping, to na półce panowałby iście dyskotekowy nastrój!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze