Na bezbohaterzu i samozwaniec bohater - recenzja mangi Vigilante – My Hero Academia Illegals (tomy 5-7)

Dziś prawdziwych superbohaterów już nie ma... znaczy - są, jak najbardziej są, ale mocno brakuje mi tych Mavelowych czy pochodzących ze świata DC, ponieważ produkcje filmowe utknęły w piekle produkcyjnym, telewizyjnych jest tyle, ile kot napłakał i nawet komiksy trochę dogorywają, bo amerykański rynek nie był przygotowany na apokalipsę, która znacznie utrudni dystrybucję fizycznych kopii. Nie pozostaje zatem nic innego jak skorzystać z wsparcia z dalekiej Japonii, szczególnie że tamtejsi zawodowcy działają w superbohaterskim fachu nie mniej prężnie co starzy wyjadacze odziewający się w tradycyjny spandex i powiewający kolorowymi pelerynkami. Publikowane na rodzimym rynku mangowe My Hero Academia właśnie dobrnęło do wydarzeń z końcówki 4 sezonu anime, za to spin-offowe Vigilante oferuje zupełnie świeżutkie treści, prezentujące działania profesjonalnych obrońców prawości... oraz tych niekoniecznie licencjonowanych.



Tytuł: Vigilante – My Hero Academia Illegals
Tytuł oryginalny: Vigilante: Boku no Hero Academia Illegals
Autor: Hideyuki Furuhashi (scenariusz), Betten Court (rysunki), Kohei Horikoshi (pomysł oryginalny)
Ilość tomów: 9+
Gatunek: akcja, komedia, dramat, shounen, supernatural
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)


Sprawa z Kuin Hachisuką alias Królową Pszczół została rozwiązana w brawurowy sposób przez Knuckle Dustera, który okazał się być... ojcem nastoletniej przestępczyni! Prawda jest jednak taka, że dziewczyna była przez cały ten czas kontrolowana, a żeby pozbyć się zagnieżdżonego w jej mózgu pasożyta, Mistrzu musiał sięgnąć po bardzo drastyczne środki, zagrażające życiu jego oraz jego córce. Wszystko skończyło się jednak na tyle pozytywnie, na ile mogło, a Kuin wylądowała w szpitalu, powoli dochodząc do siebie. Jednocześnie zamknięcie wątku z Królową Pszczół oznacza, że Knuckle Duster nie ma już powodu, aby dalej walczyć w pierwszej linii i obijać pyski wszystkim szemranym typkom, dlatego bez słowa wycofuje się, pozostawiając wszystko w rękach The Crawlera i Pop Step. Tu jednak sprawy się nieco komplikują, bo bez pomocy ciężkich pięści Mistrza młodzi samozwańcy są skazani na nieustanne korzystanie z usług profesjonalnych bohaterów. Dodatkowo Pop Step znacznie bardziej pochłania teraz kwestia robienia kariery jako lokalna idolka NaruFestu, dlatego Koichi zostaje praktycznie sam na polu bitwy - szczególnie niebezpiecznym, bo problem narkotyku wzmacniającego dary wydaje się tylko przybierać na sile.


Zbiórka Avengers na miarę japońskich możliwości!

Strasznie mi szkoda, że Mistrzu wycofał się ze służby, bo dawał historii takiej szorstkiej brutalności w stylu filmów lat 90., kiedy to wykopany ze służby policjant musiał na własną rękę wymierzać sprawiedliwość. Bez niego Koichi i Pop zajmują się głównie reklamowaniem galerii handlowej, a choć jest to dobre tło dla rozwoju fabuły (szczególnie że dzieciaki muszą się czymś zajmować, skoro unikamy gadania o szkole - te tematy lepiej zostawić oryginalnego MHA). Mimo to mocno trzymam kciuki, żeby Mistrzu szybko powrócił w centrum reflektorów, na co oczywiście pojawiają się pewne soczyste hinty, ale wciąż nie jest to jeszcze pełen come back. Nie oznacza to jednak, że bez niego w historii wieje nudą. O nie! Ponieważ natura nie znosi próżni, w miejsce nieokrzesanego Knuckle Dustera pojawia się kilka innych, mniej lub bardziej znanych nam postaci. Żartowałam na samym początku, że przy zastoju działań amerykańskich superbohaterów to japońscy mają czas, by zabłysnąć, ale w samym Vigilante dzieje się na odwrót. Ważną rolę niby-takiego-trochę-ale-może-lepiej-nie mentora zaczyna odgrywać Captain Celebrity, będący amerykańskim odpowiednikiem All Mighta, tyle że o wiele bardziej krzykliwym, interesownym, mającym parcie na szkło, uganiającym się za panienkami i tak dalej, i tak dalej... przez co bezpośrednie podobieństwo między tymi dwoma panami kończy się na bickach i sterczących włosach. Fajne w Kapitanie jest jednak to, że za sprawą Makoto - siostry detektywa Tsukauchiego - jego charakter zostaje mocno utemperowany, a on sam nie dość, że zaprzyjaźnia się z Koichim i resztą, to jeszcze naprawia swój kodeks moralny, stając się naprawdę godnym podziwu herosem.


Nie widzisz? Motywacyjny jogging uprawiam.

Vigilante to jednak nie tylko historia, która przedstawia i rozwija oryginalne postacie, żyjące w wyraźnym odseparowaniu od głównej fabuły MHA. Fantastyczne w tym spin-offie jest to, jak świetnie działa i uzupełnia informacje o wielu znanych i uwielbianych postaciach. Aizawa, Midnight, Fatgum, Ingenium, nawet All Might... Bardzo dobrze robi serii skupienie się na kilku konkretnych, profesjonalnych bohaterach, którzy znają się na robocie, ale też często muszą ruszyć mózgiem, a nie czystą siłą. Detektyw Tsukauchi to również bardzo ciekawa postać. W oryginalnym My Hero Academia zajmuje tak mikroskopijną ilość miejsca, jednocześnie mając dostęp do uber ściśle ważnych informacji, że przez długi czas podejrzewałam go o bycie wtyką czy jakimś innym podwójnym agentem na usługach All For One. Dopiero Vigilante rozwiało wszelkie wątpliwości i przedstawiło kulisy pracy Tsukauchiego, pokazując, jak fajny, porządny i oddany sprawiedliwości jest to facet. Najbardziej pomogła w tym wszystkim jego relacja z siostrą oraz zupełnie prywatne rozmowy z All Mightem (przy okazji to właśnie z Vigilante dowiadujemy się, jak ta dwójka w ogóle się poznała i serdecznie zaprzyjaźniła). Ciężko wobec tego wszystkiego uznać serię za byle dodatek, tworzony tylko po to, żeby bardziej wydoić markę z kasy. Będę bronić jej niczym Rejtan framugi drzwi, bo bez fantastycznej pracy panów Bettena i Hideyukiego świat MHA byłby wyjątkowo płytki i skupiony wyłącznie na jednym, przeoranym fabularnie liceum.


Ha! Dobre, bo polskie!

Rysunki, choć uproszczone w stosunku do oryginalnego MHA, są bardzo plastyczne i świetnie sprawdzają się w dynamicznych scenach walk, a całość wypada tym lepiej, bo druk w tomikach - od pierwszego do najświeższego siódmego - jest naprawdę nienaganny. No aż miło popatrzeć na serię, która mimo tak dużej skali wykorzystywanej szarości zawsze jest odpowiednio ostra i wyraźna. Choć zdaję sobie sprawę, że kreska Horikoshiego-senseia jest niesamowita i mocno bije po oczach różnica w poziomach między obiema mangami (szczególnie gdy na końcu tomików pojawiają się bonusowe ilustracje jego autorstwa), to Vigilante świetnie radzi sobie w swoim własnym stylu, nieustannie przy tym dbając o zgodność projektów postaci z oryginalnej serii. Gdyby między japońską mangą a amerykańskim komiksem mogło dojść do mariażu, to sądzę, że wyszłoby z tego właśnie takie urocze dziecko.


Uderz w stół, a środek trzeciego sezonu się odezwie...

Wspominałam o tym w poprzednich recenzjach już dwa razy, ale pozwolę sobie podkreślić to raz jeszcze - Vigilante bardzo przypadło mi do gustu przez fakt, że skupia się na codziennym radzeniu sobie z pomniejszymi złoczyńcami i pokazuje możliwości wielu świetnych superbohaterów, którzy w oryginalnym MHA zostali sprowadzeni do roli opiekunek dla nastoletnich obrońców uniwersum. Rozumiem, że na tym polega urok shounenów dla nastolatków, ale potencjał serii Horikoshiego-senseia jest mocno niewykorzystany i trochę marnuje możliwości, które daje tak obszerna, uzdolniona, dorosła obsada. Warto choćby zobaczyć w akcji Midnight, która pokazuje, że nie została wybrana do UA przypadkowo, a jej moc, mało przecież elastyczna, nie jest jedyną zaletą superbohaterki +18. No i Aizawa, dużo Aizawy! Aizawa zawsze wypada świetnie, niezależnie od medium, w jakim się pojawia i żałuję tylko tego, że jego występy w Vigilante nie są okraszone głosem Suwabe Junichiego. Ta lekka, jeszcze dość młodzieńcza buta i jego specyficzna przyjaźń z Midnight to jest naprawdę coś fajnego, a czego nie da wam podstawowe MHA. Dajcie szansę serii, bo możecie odkryć niesamowitą stronę uniwersum, które już z pewnością kochacie. A moja miłość do gatunku superbohaterskiego ugruntowała się na mur-beton.


Kalambury time! Zgadniecie, kto to narysował? ;)

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze