O taką Arielkę nic nie robiłam - recenzja mangi Grzesznicy lazurowej otchłani (tomy 1-3)

Zapowiedź wydania Grzeszników lazurowej otchłani przez wydawnictwo Waneko - przypadkiem lub też niekoniecznie - zbiegła się z czasem, gdy w kinach dało się obejrzeć aktorską wersję disneyowskiej kreskówki stworzonej w oparciu o książkę Hansa Christiana Andersena, czyli Małą syrenkę. Niestety, amerykański moloch przemysłu rozrywkowego już od dłuższego czasu woli bezmyślnie klepać bezpieczne adaptacje live-action, które poza zmianą takich detali jak kolor czyjejś skóry za żadne skarby nie chce wychodzić poza ramy odtwórczego ukazywania doskonale znanych historii. W końcu w myśl uznanej prawdy wygłoszonej przez inżyniera Mamonia z Rejsu: podobają nam się te melodie, które już raz słyszeliśmy. No a moda na łechtanie nostalgii póki co ani myśli przemijać - zmieniają się co najwyżej klasyki, które są brane na popkulturowy warsztat. Wracając jednak do naszego syrenkowego przypadku, Disney z pewnością nie może narzekać na zarobki, jakie ostatecznie przyniosła mu aktorska Mała syrenka, ale czy jest to dzieło, które na dłuższą metę będzie przez widzów zapamiętane? Ponownie oglądane? Polecane zamiast klasycznej animacji? Nie sądzę. Zamiast tego o wiele lepszym pomysłem wydaje się danie szansy zaledwie 3-tomowej mandze autorstwa Tomiego Akihito, gdzie i owszem, pojawia się dziewoja z rybim ogonem bez pamięci zakochana w zwykłym człowieku... ale zaręczam, że na tym oklepane podobieństwa błyskawicznie się kończą.


Tytuł: Grzesznicy lazurowej otchłani
Tytuł oryginalny: Abyss Azure no Zainin
Autor: Tomi Akihito
Ilość tomów: 3
Gatunek: akcja, komedia, dramat, fantasy, romans, seinen
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Jo jest jedną z syren żyjących w przepastnych morskich głębinach. Czemu jednak tam, a nie wśród przepięknej, wielobarwnej rafy koralowej, tak jak nas sam Disney nauczył? Ano prawda jest taka, że inteligentne formy podwodnego życia doskonale zdawały sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie wiążą się z kontaktem z aroganckimi ludźmi, a że ci w swej nieokiełznanej żądzy ekspansji zaczęli zapuszczać się na coraz większe głębokości, stąd syreny i trytoni postanowili nie tylko wymazać swoje istnienie, ale też wycofać się na samo dno najbardziej niezbadanych, nieprzyjaznych i ciemnych jak tkwiąca w wychodku kupa zrobiona po zjedzeniu ciastek Oreo wód. Nie każdy potrafi jednak podporządkować się panującym zasadom, o czym boleśnie przekonuje się wspomniana Jo. Co prawda to nie ona łamie odgórny przykaz, ale jej najlepsza przyjaciółka Ryu - sławna podmorska tancerka, która zmienia partnerów niczym muszelkowe staniki - niemniej konsekwencje tego czynu spadają również na protagonistkę. Wschodząca (roz)gwiazda zostaje bowiem pochwycona przez straż terytorialną i wtrącona do aresztu, a jedyne, co udaje jej się wynegocjować, to widzenie się z Jo i wyszeptanie prośby, aby pomogła jej w ucieczce z więzienia... i w ponownym zobaczeniu się z dwunożnym mężczyzną, w którym Ryu bez pamięci się zakochała. Co w takiej sytuacji zrobi Jo? Czy pogarda do rodzaju ludzkiego weźmie górę, czy jednak nie pozwoli ona wypić przyjaciółce piwa, którego ta na własne życzenie naważyła?

Mieliśmy już mangi dla kociarzy, teraz swój tytuł dostali amatorzy stworzeń wodnych... a gdzie, ja się pytam, sprawiedliwość dla ornitologów?

Manga urzekła mnie już od samego początku, a konkretnie od niemal zupełnie pozbawionej słów, trwającej dobrych 30 stron sceny, kiedy to syrena Jo przypadkiem wplątuje się w zabawę z wielorybim maluchem i towarzyszącą mu mamą. Już dawno nie widziałam w popkulturze wstępu, który byłby aż tak nienachalny, a jednak tak wiele mówiłby o charakterze głównego bohatera/głównej bohaterki, jednocześnie łagodnie wprowadzając odbiorcę w świat przedstawiony. No normalnie majstersztyk. Uspokajam jednak, że niespiesznie prowadzona narracja dotyczy jedynie dwóch pierwszych rozdziałów, a kiedy fabuła konkretnie się rozkręci, to nie zatrzyma się ani na chwilę do samiutkiego końca. Właściwie mogłabym powiedzieć, że niektóre wydarzenia dzieją się aż nazbyt szybko, co można potraktować dwojako - albo cieszyć się, że historia nie ma najmniejszego zamiaru usypiać czytelnika, albo zmartwić, że nie będzie nam dane nieco dłużej pobyć w tym niesamowitym świecie. A jest czego żałować, gdyż syreni ekosystem przedstawiony w Grzesznikach wydaje się niesamowicie fascynujący, nieporównywalnie bardziej niż jakakolwiek zachodnia wizja, na czele ze wspomnianą już Małą syrenką, Atlantydą z DCU czy przedstawionym w MCU Talokanem. Osobiście kupuje mnie przede wszystkim to, że podwodna cywilizacja postanowiła ukryć się w najgłębszej, szalenie trudnej do choćby przelotnego oglądania (jak nam to w 2023 roku udowodniła chociażby katastrofa łodzi podwodnej Titan) toni i w taki sposób zagospodarowała olbrzymie masywy skalne, by w ich obrębie stworzyć świetlistą, tętniącą życiem aglomerację.

No proszę, toż to secesja jak w skrzela strzelił

Trójka (właściwie że tytułowych) bohaterów pojawiająca się na okładkach tomików to gromadka stanowiąca istną mieszankę wybuchową. Na pierwszy plan wybija się oczywiście Jo, z perspektywy której śledzimy znaczną część wydarzeń - jak można się było spodziewać po ujrzeniu płomiennie rudej czupryny, okazuje się ona charakterną, działającą pod wpływem impulsów syrenką, która pomimo silnego poczucia indywidualizmu nie potrafi kłamać i byłaby gotowa skoczyć w ogień wir wodny za swoich mocno nielicznych bliskich. Ciekawą przeciwwagę stanowi Ryu, jej wplątana w romantyczną kabałę przyjaciółka. Nie dość, że za sprawą swojej tanecznej profesji jest szalenie popularna wśród ogoniastych mas, nie dość, że uwielbia angażować się w coraz to nowe, zwykle mocno dochodowe związki, to będąc zupełnie szczerym... cóż... rozumkiem specjalnie nie grzeszy. I to nie tylko w kwestii totalnego pokpiwania sobie z panującego pod wodą prawa, aby nie ujawniać światu swojego istnienia oraz za żadne skarby nie wchodzić w kontakt z ludźmi. A skoro już przy tym temacie jesteśmy, to mile zaskoczyła mnie kreacja trzeciej najważniejszej postaci, czyli Yukiego, dwunożnego pożeracza syrenich serc, który dużo bardziej niż rasowego księcia z bajki przypomina Milo z disneyowskiej Atlantydy. Zaginionego lądu z 2001 roku. A że mam sporą słabość to takich uroczych nerdów, co to raczej nieszczególnie sprawdzają się w boju, ale zawsze mają serce po właściwej stronie klatki piersiowej, dlatego tutejszy prostoduszny okularnik z miejsca ujął mnie swoją szczerą postawą.

Szach-mat, niedowiarkowie zaprzeczający istnieniu potwora z Loch Ness

Przepiękne designy postaci, zjawiskowo zaprojektowany świat przedstawiony oraz niezwykła pieczołowitość przy ukazywaniu nawet tych najbardziej "trywialnych" scen z życia rodzajowego syren przywodzą na myśl nieodrodne dziecko mariażu Kaoru Mori (autorki m.in. Opowieści Panny Młodej oraz Emmy) z Aki Irie (twórczyni m.in. Magicznego świata Ran czy Szlakiem chmur na północny zachód). Jeśli tylko należycie do fanklubu którejkolwiek z tych dwóch autorek i ich zniewalająco klimatycznych prac, w których świetnie wyreżyserowana akcja zgrabnie przeplata się z malowniczą sielanką, koniecznie powinniście także zapoznać się bliżej z twórczością Tomiego Akihito. Na wyróżnienie zasługuje jednak nie tylko znakomity warsztat mangaki, ale także pomysłowość ekipy z wydawnictwa Waneko, która po raz kolejny postanowiła zaskoczyć polskich czytelników nietypowym uszlachetnieniem tomików - tym razem wybór padł na użycie śliskiej folii zapewniającej dodatkowy efekt holo. Absolutnie genialna rzecz, zwłaszcza w kontekście upodobnienia obwolut do skrzących się syrenich łusek. Jednocześnie muszę wskazać, że nie jestem do końca zwolenniczką formy, jaką polski tytuł przyjął na frontach okładek. Czy słowo "grzesznicy" naprawdę musiało zostać tak chamsko podzielone, mimo iż pozostałym dwóm udało się oszczędzić tego losu? Przecież ani to nie brzmi, ani tak właściwie nie jest nawet poprawne pod kątem zapisu (z powodu braku dywizu). Szkoda tego jednego detalu, jakkolwiek nie ma też co nad nim przesadnie płakać.

Dziewczyny, tylko spokojnie! Te tęczowe błyski to nie na skutek wycieku ropy do oceanu!

Z ogromną radością obserwuję rozwój wydawniczego portfolio Waneko, a zwłaszcza to, jakie 3-tomowe serie ostatnimi czasy wrzucają do swojej oferty. Kiedy ekipa zaczynała eksperymentować z tego typu krótszymi formami, wychodziło to mocno różnie. Jasne, częściej trafiały się niezwykle ciepłe Wilcze dzieci, przecierająca erotykowe szlaki Herezja miłości bądź zabawno-niepokojące Kuro, ale czasami wpadała także absolutnie paskudna Kronika duchów albo nawiązujące do koślawej estetyki przełomu wieków Psy na mangę. Ale teraz? Dostaliśmy nawet lepszą (bo okrojoną z melodramatycznych głupotek) niż bajkowy oryginał Anohanę, pojawiło się The Walking Cat, które pomimo mocnego wyświechtania zombiakowych tropów zdołało dorzucić do gatunkowego garnka coś zaskakująco świeżego, wypuszczono również inną kociocentryczną opowiastkę w postaci prześlicznych, uderzających prosto w kokoro 50 cm życia... no i oczywiście mamy Grzeszników lazurowej otchłani - komiks nie tylko obłędnie narysowany, ale także oferujący fajną, wciągającą, a przy tym postępową wariację na temat popularnej baśni (serio, Eryk z Małej syrenki mógłby się tu sporo nauczyć). Aż miło móc polecać takie zwarte historie, które poza faktem bycia przyjaznymi dla portfela wciąż oferują pełnowartościową dawkę dobrze spędzonego czasu.

No i po co zawracać sobie płetwę znajomością z jakąś małą, średnio kumatą tropikalną rybką, skoro można się kumplować z przytulaśnym humbakiem?

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze