Dajcie mi człowieka, a znajdzie się paragraf - recenzja mangi Kwiaty zła (tom 1)

Shuzo Oshimi cieszy się sławą autora, którego prace co do zasady zmuszają czytelników do myślenia (to w najmilszym wariancie) lub wywołują u nich różnego rodzaju wątpliwej urody emocje, na czele z niepokojem, skonfundowaniem, zażenowaniem czy wręcz niesmakiem (to w tych nieco gorszych intensywniejszych przypadkach). I jakoś tak się złożyło, że jak przez wiele lat żadne z wydawnictw nie kwapiło się po pozyskiwania licencji na tak specyficzne, skierowane do dojrzałego czytelnika dzieła, lecz kiedy już się przełamały, to niemal równocześnie, w odstępie zaledwie tygodnia, ogłoszono wydanie dwóch najpopularniejszych serii tego mangaki: 17-tomowej Krwi na szlaku, którym zajęło się Kotori, oraz 11-tomowych Kwiatów zła przygarniętych przez Waneko. Co ciekawe ten drugi tytuł wielu osobom nie będzie tak zupełnie obcy i to raczej nie ze względu na celowe powinowactwo z identycznie nazwanym zbiorem wierszy autorstwa Charlesa Baudelaire'a... no chyba że mam wyjątkowo nieaktualną wiedzę na temat kanonu lektur omawianych w polskich szkołach... ale ludziom może coś banglać w pamięci z powodu niesławnego anime z 2013 roku, które w całości wykonano mało subtelną techniką rotoscopingu. Sama przez lata dojrzewałam do decyzji, aby ten graficzny paszkwil podnieść i spróbować wygrzebać resztki fabuły zakopanej pod zwałami kaprawej reżyserii, dlatego z tym większą wdzięcznością przyjęłam zapowiedź Waneko oraz możliwość zetknięcia się z twórczością Oshimiego na dużo bardziej cywilizowanych warunkach.


Tytuł: Kwiaty zła
Tytuł oryginalny: Aku no Hana
Autor: Shuzo Oshimi
Ilość tomów: 5 (1. tom 3w1, pozostałe 2w1)
Gatunek: shounen, psychologiczny, romans, dramat, szkolne życie
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Uczęszczający do gimnazjum Takao Kasuga uwielbia czytać niszową literaturę, czym zdaje się wyróżniać (czyt. odstawać) od swoich rówieśników. Mimo to nie da się ukryć, że wciąż jest przede wszystkim dorastającym nastolatkiem, zwłaszcza że jego myśli zaprząta nie tylko pochłanianie kolejnych tomiszczy beletrystyki, ale także niezwykle ładna i plasująca się w czołówce prymusów koleżanka z klasy, Nanako Saeki. Podziwianie z ukradka jej wdzięcznego profilu nie będzie jednak trwało w nieskończoność. Zdarza się bowiem razu pewnego, że gdy Takao wraca późnym popołudniem do szkoły po zostawiony w ławce tomik poezji Baudelaire'a, natyka się na porzucony na podłodze worek ze strojem na wf należący do nie kogo innego, jak do Nanako właśnie. Wiedziony impulsem protagonista wyciąga z wnętrza przesiąknięte zapachem dziewczyny ubrania, lecz zanim zdąży się opamiętać, zostaje spłoszony dobiegającym z zewnątrz hałasem, w efekcie czego wpycha kostium pod koszulę, czmycha z budynku i zwiewa prosto do swojego domu. Dopiero następnego dnia dociera do niego powaga popełnionego czynu, zwłaszcza że o całym incydencie zostaje poinformowane grono pedagogów. Już samo to sprawia, że Takao nie wie, co ze sobą począć, a pikanterii sytuacji dodaje fakt, że podczas powrotu ze szkoły zaczepia go Nakamura - niepokojąca, często odwalająca manianę dziewczyna, która doskonale zdaje sobie sprawę z tego, kto stoi za kradzieżą stroju i bynajmniej nie zamierza potulnie przyglądać się dalszemu rozwojowi wypadków...

Z dwojga złego może lepiej, że nie wyszło z tego do bólu kliszowe shoujo

Co prawda chronologia powstawania mang wyraźnie temu przeczy, niemniej Kwiaty zła wydają się istną kwintesencją stwierdzenia "co by było, gdyby po pierwszych rozdziałach Czarne chmury w moim sercu go totally wrong i udały się w miejsca... różne miejsca". Chociaż nie. Gdyby Ichikawa jednak zdobył się na morderstwo i faktycznie okazał się socjopatą, wciąż cringe'owałabym dużo mniej niż podczas lektury pierwszego tomiszcza pracy Shizuo Oshimiego. Tyle że taki właśnie był cel autora. Korzystając z autopsyjnych doświadczeń sportretował grupę gimnazjalistów dokładnie takimi, jakimi są - dziwnymi, nieporadnymi, wiedzionymi instynktami i błądzącymi po omacku istotami, które myślą, że są inteligentniejsze, bardziej świadome społecznych mechanizmów i w ogóle jedyne w swoim rodzaju, podczas gdy tak naprawdę poddają się tej samej burzy hormonów co wszyscy dookoła i kroczą tymi samymi, wydeptanymi przez pokolenia ścieżkami totalnej krawędziowości. Wszystko to sprawia, że czytanie Kwiatów zła (zwłaszcza przez nieco starszych czytelników) sprawia solidny psychiczny dyskomfort, choć zarazem nie sposób się powstrzymać od przerzucania kolejnych stron komiksu, by dowiedzieć się, jak sytuacja może się spaprać jeszcze bardziej niż do tej pory. Niczym taki zmutowany syndrom sztokholmski, za sprawą którego z jednej strony pragniemy poczuć jeszcze silniejszą konsternację niż przed chwilą, ale z drugiej... może podświadomie liczymy jednak na swego rodzaju odkupienie?

O masz, niewinny gimnazjalista - byt równie legendarny co jednorożce, yeti i prezesi korporacji zarabiający sensowną sumę pieniędzy

Co mogę napisać z całą stanowczością, to że nie jest to manga do sympatyzowania z bohaterami. Ooo nieee. To manga, przy której bierzecie wyimaginowane wędkarskie krzesełko (może być też plażowy leżaczek, nie oceniam), stawiacie je sobie w niezbyt wyeksponowanym miejscu, siadacie i z podziwem przyglądacie się, jak świat przedstawiony płonie na waszych oczach. Podświadome trzymanie kciuków za to, aby ktoś w końcu zdołał zatrzymać tę pędzącą na bolesną czołówkę karuzelę żenady, nie oznacza, że którakolwiek z postaci zasługuje na to, aby stać się awatarem czyichkolwiek problemów. Może najbliżej darzenia go jakimkolwiek współczuciem byłby Takao, bo właściwie gdyby jego gimbusiarska faza ograniczyła się do pokątnego czytania francuskiej poezji XIX wieku i milczącego simpowania do klasowej piękności, miałby wszelkie predyspozycje do tego, aby z tych fantazji wkrótce bezboleśnie wyrosnąć. Ale (niestety dla niego) miał pecha urodzić się pod tymi samymi czasoprzestrzennymi koordynatami co Sawa Nakamura, absolutnie wspaniała, skrajnie zboczona jednostka będąca projekcją najdzikszych freudowskich postulatów. Całkowicie rozumiem osoby, które nie potrafią nie podziwiać jej brawurowej... eee... szczerości, niemniej przejawiana przez nią równolegle chorobliwa skłonność do eksplorowania seksualnych dewiacji czyni z niej indywiduum nie do odratowania. Tercet egzotyczny uzupełnia Nanako Saeki, która na początku wydaje się jedynie dwunożnym MacGuffinem, jednak z czasem nie tylko zaczyna odgrywać całkiem istotną rolę, ale okazuje się, że w jej przypadku budowlańcy również nie poradzili sobie z trudną sztuką wypoziomowania sufitu pod kopułą.

A widzisz, koleżanko, bo ty błąd zrobiłaś! Trzeba było sięgnąć po mangi Shuzo Oshimiego!

Kwiaty zła są stosunkowo wczesną pracą w bogatym dorobku Shuzo Oshimiego, rysowaną między 2009 a 2014 rokiem... i przyznam, że trochę tę sztywność początkującego artysty widać. Wizualnie 1. tom przypominał mi odrobinę kultowego już Pasożyta Hitoshiego Iwaakiego albo innych Rycerzy Sidonii Tsutomu Niheia, oczywiście pomijając mniej lub bardziej epickie sceny akcji, bo takowych raczej tutaj nie uświadczymy (raczej... choć z drugiej strony wcale bym się nie zdziwiła, gdyby w pewnym momencie kolejną analogią okazała się Nakamura będąca tak naprawdę zakamuflowaną kosmitką...). Zanim jednak fani sci-fi zlecą się i będą chcieli zaprosić mnie na prywatne korepetycje z rozpoznawania gatunków literackich odbywające się w jakiejś ciemnej, zagrzybionej piwniczce, chciałabym śmigusiem wyjaśnić, że chodzi mi głównie o podobieństwo na poziomie konstruowania narracji, odbywające się w taki sposób, że przez większość czasu na kadrach pojawiają się jedynie twarze bohaterów ukazywane pod niezbyt skomplikowanymi do rysowania kątami. Czy prezentuje się to szczególnie ambitnie? No nie powiedziałabym. Czy coś poza Monalisowym uśmiechem knującej Nakamury zapadło mi mocniej w pamięć? Niekoniecznie. A może chociaż designy postaci są turbodopieszczone? E, nie przesadzajmy. Ale też w zupełności rozumiem, dlaczego w takiej przyziemnej, mocno dramatycznej historii i na takim etapie kariery mangaka zdecydował się (nie miał innego wyjścia, jak tylko?) opowiedzieć historię sprawnie oraz czytelnie, a nie widowiskowo.

Syndrom gimbusa wszedł już naprawdę mocno, skoro protag bez choćby cienia autorefleksji decyduje się użyć sformułowania "femme fatale" do opisania... eee... koleżanki z klasy?

Komu w takim razie mogłabym polecić lekturę Kwiatów zła? Hmmm... dobre pytanie! Na pewno powinny po nie sięgnąć osoby szukające naprawdę porąbanych serii psychologicznych, z pogranicza tak dziwnych, że aż przeszarżowanych i tak przeszarżowanych, że aż w sumie zaskakująco adekwatnych. Raczej nie odnajdą się tu czytelnicy, którzy wolą bezpieczne ramy stonowanych obyczajówek takich jak Marcowy lew, Blue Period, Niebieska flaga czy Kształt twojego głosu, gdyż seria autorstwa Shuzo Oshimiego będzie dla nich niczym wychylenie naraz całej Żołądkowej, mimo że normalnie praktykują kulturalnie wysączanie lampki czerwonego wina do obiadu. I to wyłącznie raz na tydzień. Ale jeśli lubicie taką jazdę bez trzymanki i odkrywanie w ludziach wszystkiego, co tylko skrycie w nich siedzi, to nie mogliście trafić pod lepszy adres. To właśnie dla takich odważnych ludzi jak wy pan Oshimi postanowił odrzeć się z resztek godności i garściami czerpać z własnych młodzieńczych doświadczeń, nadając historii dorastającego Takao jeszcze bardziej złowieszczego wydźwięku.

Panie Oshimi, czy na pewno wszystko u pana w porządku?

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze