Babeczki, naleśniki i inne miłe oku ciacha - recenzja mangi Staromodna babeczka (jednotomówka)

Wiem, że wielu czytelnikom (a przede wszystkim czytelniczkom) wydawane w Polsce jednotomowe mangi BL mogły zacząć zlewać się w jednorodną masę obyczajówek i romansów z uproszczoną do bólu fabułą. I jasne, o ile starsze yaoi były robione praktycznie na jedno kopyto, to w tych nowych zawsze można liczyć przynajmniej na śliczną oprawę graficzną lub ciekawy motyw przewodni, który może nie zostanie w pamięci na całe życie, ale co ogrzeje serduszko, to jego. Dlatego właśnie wciąż jestem żywo zainteresowana kolejnymi mangami wydawanymi w ramach mochiko od Dango, ponieważ niemal zawsze są to tytuły świeżutkie, które ledwo co ukazały się w Japonii - dokładnie jak wydana w 2020 roku Staromodna babeczka. Wysokie wymagania obecnych odbiorców wymuszają na autorach i autorkach rozważniejsze podejście do historii niż tylko "hehe, narysuję parę siurków i kwadratowych podbródków na tle łóżka, na pewno wystarczy". Mało tego - okazuje się, że razem z czytelnikami kryzysy wieku średniego potrafią przechodzić także bohaterowie yaoi. I to w jeszcze jak ciekawy sposób!

 
Tytuł: Staromodna babeczka
Tytuł oryginalny: Old-fashioned Cupcake
Autor: sagan sagan
Ilość tomów: 1
Gatunek: romans, okruchy życia, boys love
Wydawnictwo: Dango
Format: 182 x 128 mm (bez obwoluty, ze skrzydełkami)

Kryzys wieku średniego niespodziewanie dotyka zaledwie 39-letniego (choć jak mówi sam główny zainteresowany - aż 39-letniego) Nozue, szefa jednego z działów w pewnej dobrze prosperującej korporacji. Na brak pieniędzy czy dobrych relacji z ludźmi z pracy mężczyzna narzekać nie może, ale tak bardzo zagrzebał się w codziennej rutynie, że zaczyna brakować mu sił na podjęcie nawet najmniejszego wysiłku, o ile akurat wiąże się to z czymś nowym. Głęboko skrywane troski dostrzega jeden z jego podwładnych, młodszy o 10 lat Togawa, który proponuje Nozue, aby w ramach walki z postępującą starością zaczęli zachowywać się jak nastoletnie dziewczęta. Pierwszym etapem tej specyficznej terapii będzie wspólne wyjście do kawiarni na naleśniki, które nie tylko poprawią nastrój Nozue, ale też staną się punktem startowym relacji znacznie wykraczającej poza różnice w wieku czy piastowanych stanowiskach.

Babeczka może staromodna, ale bohaterowie - eleganccy i w kwiecie wieku!

Co wam powiem, to wam powiem, ale wam powiem - obserwowanie poczynań dorosłych ludzi to jednak zupełnie coś innego niż szkolne problemy nastolatków. Najważniejszą rzeczą, która kupiła mnie podczas lektury Staromodnej babeczki, jest wątek radzenia sobie z rutyną, uciekającym przez palce czasem i samotnością. Brrr, strasznie znajomy to koktajl, szczególnie teraz, w tym mijającym już (na szczęście!) roku. Mam nieodparte wrażenie, że manga przypadnie do gustu tym osobom, które gdzieś tam po trosze też cierpią na swój własny, osobisty syndrom starzejącego się dwudziesto/trzydziesto/czterdziesto/łohoholatka. Najważniejszy w takiej sytuacji jest jednak nie wiek, tylko to, jak bardzo pogrążamy się w codziennej stagnacji, bojąc się zaszaleć lub w ogóle spróbować czegoś nowego. I to nie musi być od razu miłość życia, ale np. proste wyjście do restauracji, założenie niedopasowanych do siebie skarpetek czy spróbowanie sportu, który dotąd oglądało się tylko na ekranie telewizora. Staromodna babeczka dała mi lekkiego kuksańca w tyłek, aby się nie czaić i dać sobie szansę, zanim na serio będzie za późno. No ale na pewne rzeczy trzeba będzie jeszcze poczekać przynajmniej do wiosny...

Hahaha! I dlatego codziennie staram się doświadczać nowych mang i anime!

Nozue to naprawdę ciekawy człowiek - faktycznie wyziera z niego ta sympatyczna, stateczna powaga, która kojarzy się z doświadczonymi życiowo staruszkami (wpisujcie miasta i imiona swoich dziadków), ale trzeba sobie uświadomić, że to wciąż tylko 39-letni facet. Na tym tle wzdychanie do takiego 52-letniego Hugh Jackmana wydaje się niemal niepoprawne politycznie. Jasne, czas największych życiowych eksperymentów Nozue ma już raczej za sobą, jednak nie znaczy to wcale, że powinien ułożyć się na katafalku i zastanawiać się nad epitafium, które mieliby mu wyskrobać na nagrobku! W końcu w każdym wieku można stawiać sobie adekwatne do sił wyzwania, co zresztą dzieje się za sprawą Togawy. Ten znów wydaje się książkowym przykładem wycofanego, milczącego przystojniaka, na którym można polegać niczym na Zawiszy. Między nami mówiąc - wcale bym się nie zdziwiła, gdyby za dziadka miał w rodowodzie Moriego-senpaia z Ourana, a za stryjecznego wujka - Doumekiego ze Złamanych skrzydeł. To jest totalnie ten sam typ osobowości. Zamknięty w sobie, poczciwy i dobroduszny do potęgi setnej facet, którego nic, tylko przytulić. Cieszy więc tym bardziej, że taka dwójka trafiła właśnie na siebie i że mogli się wzajemnie nauczyć kilku dobrych rzeczy.

Ech, Nozue, Nozue... możesz sobie wmawiać starość, ale w kwestii uczuć jesteś naiwny jak pięciolatek przed wystawą ze słodyczami.

Przy okazji recenzji Miłości uwięzionej w czasie wspomniałam, że tamtejsza rysowniczka stosowała wyłącznie prostokątne kadry, co na dłuższą metę mogło być nużące i dlatego warto nad tym jeszcze popracować. Autorka ukrywająca się pod pseudonimem sagan sagan jest jednak zupełnym przeciwieństwem tegoż subiektywnego twierdzenia i choć opowiada historię wyłącznie za pomocą prostych, grubo ciosanych kadrów, to robi to w fenomenalny sposób. Strony przypominają coś w rodzaju naściennych kompozycji ramek ze zdjęciami - oddzielnie przekazują dość proste treści, ale wspólnie ta mnogość drobnych scenek ukazująca inny detal postaci czy scenerii tworzy spójny krajobraz całej sceny. Fantastyczne są szczególnie te strony, na których nie pojawia się żadna wypowiedź, a mimo to historia płynie sobie wartko jak gdyby nigdy nic. Kadrowanie wywarło na mnie zdecydowanie największe wrażenie, udowadniając, że w rękach zdolnego artysty nawet proste okienka podobne do czekoladowego kalendarza adwentowego potrafią budować odpowiedni nastrój. Ale to oczywiście nie wszystko, bo prześliczne są także same rysunki. Kolorowe ilustracje raczej średnio to oddają, bo ukrywają sporo detali pod warstwą akwareli, ale autorka doskonale opanowała wszelkie zabawy perspektywą i cieniowaniem. Nawet najbardziej trywialny zlew czy pucharek z deserem jest rysowany tak, jakby to była najbardziej godna podziwiania rzecz.

Byłby z tego piękny profil na Instagramie.

Jeśli stoicie przed dylematem zdecydowania się na jedną z licznie już wydanych przez Dango jednotomówek spod szyldu BL, to Staromodna babeczka jest pozycją niemal obowiązkową do zakupu. Nie dość, że to chyba najładniejsza rzeczy, jaka ukazała się w imprincie mochiko (tak, według mnie przebija nawet Coś między nami od hagi), to wydaje się też najbardziej oryginalną historią. Dodatkowo Staromodną babeczkę wyróżnia również sam sposób wydania. Kluski z Dango lubią stawiać drukarni coraz to nowe wyzwania i dlatego w przypadku tej mangi zdecydowano się na okładkę z lekko chropowatą fakturą - trochę jak to Waneko zrobiło przy Theo, ale z kapką matowego lakieru czy innej syntetycznej powłoki. Zaiste, to przyjemna, wartościowa propozycja, po którą powinni sięgnąć starsi (i pełnoletni - mimo wszystko na końcu pojawia się pikantny bonus) czytelnicy, którym nudne żyćko systematycznie daje w kość.

Dobry kamuflaż to podstawa... "Dobry" powiedziałam...!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Dango.

Prześlij komentarz

0 Komentarze