Demon ze mnie, nie urocza siostra - recenzja mangi Miecz zabójcy demonów – Kimetsu no Yaiba (tom 1)

Chyba każdy, kto na jakimś etapie swojego mangowego wychowania śledził lub nawet tylko wiedział o istnieniu Wielkiej Trójcy z Shounen Jumpa, po zakończeniu publikacji Naruto oraz Bleacha zadał sobie to jedno, sakramentalne pytanie "no i co teraz?". Czy znajdzie się jeszcze jakiś godny shounen, który będzie w stanie objąć tak zaszczytne stanowisko? Czy ktokolwiek zdoła dorównać takim legendom? Czy mangowcy będą mieli jeszcze co czytać? Okazało się, że wątpliwości te były mocno przesadzone, a w miejscu dwóch zajechanych jak łyse kobyły tasiemców pojawiły się niczym grzyby po deszczu liczne interesujące przygodówki: Haikyuu!!, My Hero Academia, The Promised Neverland, Dr. Stone... no i ukryty diament, czyli Kimetsu no Yaiba. Fenomen Miecza Zabójcy Demonów okazał się w 2019 roku tak olbrzymi, że skok sprzedaży tomików serii autorstwa Koyoharu Gotouge po raz pierwszy od dwunastu lat zdetronizował w corocznym rankingu Oriconu niezwyciężonego One Piece'a. Spora w tym oczywiście zasługa anime od studia Ufotable - które, nomen omen, jest znane z produkcji na najwyższym dostępnym w Japonii poziomie - ale oczywiście ta sztuka nie powiodłaby się, gdyby nie siła oryginalnej historii.




Tytuł: Miecz zabójcy demonów – Kimetsu no Yaiba
Tytuł oryginalny: Kimetsu no Yaiba
Autor: Koyoharu Gotouge
Ilość tomów: 20+
Gatunek: shounen, akcja, przygoda, historyczny, fantasy
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)



Tanjirou Kamado żyje wraz z piątką młodszego rodzeństwa oraz mamą na szczycie samotnej góry gdzieś hen, w głębi potężnego lasu. Nie mają tam żadnych luksusów i raczej ciężko mówić nawet o dostatku jako takim, ale na szczęście nie brakuje im miłości, ciepła i wzajemnego wsparcia. Tanjirou jako główny żywiciel rodziny postanawia pewnego razu udać się do położonej znacznie niżej wioski, aby sprzedać wykopany węgiel. I chociaż trafia tam stosunkowo szybko, to jednak jest tak mocno przez wszystkich rozchwytywany, że cała wyprawa zajmuje mu czas aż do zmierzchu. W końcu taki uprzejmy, rezolutny, sprawny fizycznie i obdarzony niesamowitym węchem chłopiec to prawdziwy skarb! Tym oto sposobem Tanjirou jest w stanie udać się do domu dopiero następnego dnia, po przeczekaniu nocy u pana Saburou. Niestety, przestrogi starszego mężczyzny o tym, że w nocy na żer wychodzą demony, okazują się prorocze - gdy chłopak wreszcie dociera na miejsce, zastaje zdewastowany dom oraz zakrwawione ciała swojej martwej rodziny... nie! Jedna jedyna Nezuko wciąż jest jeszcze ciepła, dlatego Tanjirou bierze ją na plecy i próbuje zanieść do wioski mimo sięgającego kolan śniegu. Nie wie jeszcze, że siostra jest w dużo poważniejszym stanie, niż się wydaje, a przede wszystkim - że sama zamieniła się w demona.

Rodzeństwo niejedno ma oblicze (i uroczy dodatek).

Niby jest to kolejna opowieść o zabijaniu demonów jakich było już wiele, a tych o nastolatkach walczących katanami to nawet nie zliczę, jednak osadzenie świata przedstawionego w okresie Taisho okazało się świetnym ruchem. Klimat jest przez to zupełnie inny - cięższy, mroczniejszy, bardziej przytłaczający mimo masy zawartego tu humoru. Przemysł przedstawionej na kartach mangi Japonii dopiero raczkuje (z największych udogodnień mamy tu kolej i telegrafy), dlatego sfera duchowa wydaje się być naturalną częścią życia. Demony i wojownicy korzystający ze specjalnych, magicznych technik miecza pasują przez to perfekcyjnie, w naturalny sposób uzupełniając folklor tego wymyślonego świata. Ponadto warto docenić pomysł na uzasadnienie mocy tutejszych Zabójców Demonów, co polega na korzystaniu ze specjalnych technik oddychania. Oczywiście jest to bullshit jak każdy inny i biada śmiałkowi, który zechce odkryć w swoich płucach nadnaturalne zdolności (zostańmy może przy bieganiu ala Naruto, choć i na to trzeba raczej poczekać do końca kwarantanny). Natomiast wyjaśnienie, że odpowiedni sposób oddychania dostarcza mięśniom większą ilość tlenu, a przez to je wzmacnia, jest akurat szczerą prawdą. Tylko wiadomo - w fikcji literackiej można podkręcić fakty do takiego poziomu, aby wyglądały kozacko i w jako-taki logiczny sposób wyjaśniały zyskiwanie kolejnych power-upów.

Techniki miecza jak techniki miecza... ale mnie najbardziej imponuje bieganie z gołymi nogami po zimnym lesie!

Lubię we współcześnie produkowanych shounenach to, że głównym bohaterom wcale nie chodzi o bycie najsilniejszym, coby zdobyć tytuł Hokage/Króla Piratów/Króla Szamanów/Łowcy/Paladyna czy innego koksa nie z tej ziemi. Obecnie przyświecają im znacznie bardziej przyziemne cele związane z tym, co ich akurat dotyka - taki Senkuu chce odbudować cywilizację, bo na tym akurat się zna, Deku chce ratować jak najwięcej ludzi, a jeśli będzie przy tej okazji najlepszy, to tylko ze względu na skuteczność w pomaganiu innym. Tanjirou próbuje natomiast pomóc swojej siostrze w odzyskaniu ludzkiej postaci, co wiąże się z uzyskiwaniem coraz lepszych umiejętności, by móc dotrzeć do informacji posiadanych przez potężniejsze demony (na razie bez większych spoilerów). Dodatkowo dzięki tak jasno określonemu celowi wiemy, gdzie znajduje się kraniec całej "podróży" i nie mamy uczucia, że manga będzie trwać tak długo, aż wreszcie straci jakikolwiek sens (co zresztą stało się z dwoma już zakończonymi tytułami z Wielkiej Trójcy). Swoją drogą ostatnio docierają do mnie informacje, że Kimetsu no Yaiba właśnie zbliża się do upragnionego finiszu, co przy tych dwudziestu tomach wydaje się idealnym momentem na zrobienie wielkiej i epickiej, ale nie przeciągniętej sagi. No i super. A że jeszcze mamy tu przedstawioną bardzo fajną, pełną zaufania relację między bratem i siostrą, to wydaje mi się, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie - jednym przypasuje waleczność Tanjorou i liczne pojedynki z demonami, a innym dobre serce chłopaka i bezgraniczna wiara w Nezuko mimo jej przemiany.

Ten moment, kiedy orientujesz się, że brat zjadł bez pytania twój odłożony na później kawałek sernika...

Po pierwszym tomie trochę ciężko jest powiedzieć cokolwiek konkretnego o Tanjirou, bo i mało ma interakcji z innymi postaciami. Z pewnością jest jednak bohaterem, którego warto podziwiać. Broni przemienionej w demona siostry do upadłego, odczuwa współczucie do innych krwiożerczych monstrów, jak również przechodzi wyczerpujący trening, żeby zbliżyć się do celu - znalezienia sposobu na przywrócenie Nezuko do poprzedniego stanu. No po prostu kawał z niego dobrego chłopaka i materiału na wspaniałego starszego brata. Bywa lekko naiwny czy niezdecydowany, ale nigdy nie głupi. Jego pierwsze spotkanie z Tomioką pokazało całe spektrum charakteru tej postaci - z jednej strony był na tyle poczciwy i naiwnie dobrotliwy, żeby błagać obcego szermierza o to, żeby oszczędził demona (którym akurat stała się jego siostra), ale był też na tyle zdeterminowany i gotowy na poświęcenie, aby błagać obcego szermierza o to, żeby oszczędził demona (którym akurat stała się jego siostra). Lubię takich bohaterów znacznie bardziej od typowych, głośnych, żarłocznych głupków stawianych na piedestale starych, pierwszoligowych shounenów. A skoro mówimy już o Tanjirou, to trzeba też zahaczyć o Nezuko, czyli najważniejszą żeńską postać serii. Na razie stanowi ona głównie wytrych fabularny i gdy nie jest potrzebna, to nie poświęca się jej praktycznie żadnej uwagi. Swoją drogą uważam to za strasznie leniwy wybieg, że autorka "kazała" spać Nezuko przez bity rok, idealnie na czas treningu Tanjorou, no bo co miałaby niby w tym czasie robić. Z drugiej strony kiedy Nezuko już wchodzi do akcji, to te sceny są jak na razie najbardziej pamiętne - czy to podczas przebudzenia jako demon, czy jako chibi wersja wpełzająca do koszyka, czy jako żeńska wersja Lewandowskiego, gdy zaatakowała głowę innego demona niczym piłkę. Dziesięć na dziesięć w kategorii sióstr, które warto mieć po swojej stronie (i nigdy za wrogów).

Podejdź no do kosza, jako i ja podchodzę!

W porównaniu z anime kreska w mandze może wydawać się mocno uproszczona i prawie że szkicowa. Trudno jednak dziwić się takim wnioskom, skoro studio Ufotable rozpieściło nas niesamowitą jakością produkcji, a jak się przypomni ten sławny na cały Internet odcinek 19, to człowiek zaczyna dziękować na klęczkach, że urodził się w tak wspaniałych czasach. I jasne, nie ma się co czarować - anime faktycznie jest o wiele ładniejsze, ale przegrać z tak niesamowitymi animatorami to żaden dyschonor. Ba, to zaszczyt, że mimo pewnych uproszczeń w serii kryje się tyle charakteru i świetnego klimatu, że zdecydowano się na tak jakościową adaptację. No ale wracając do mangi... trzeba nastawić się tutaj na całkiem sporą dawkę dymków i raczej mało ciekawą "reżyserię" kadrów, bo na tę chwilę skupiono się bardziej na mocno statycznych ujęciach. Kreska przypomina mi trochę japońskie ryciny, operujące praktycznie wyłącznie czernią, bielą i jednym odmianem szarości, takim idealnie pośrednim. Jestem za to urzeczona tutejszymi chibikami - z jednej strony są takie ociupinkę pokraczne (a przez to podwójnie pocieszne), ale miny Tanjirou, kiedy jego oczy zamieniają się w dwie martwe kropeczki, to już czyste złoto. Bardzo podoba mi się również główny font używany do dialogów, szczególnie przy takich literkach jak "O", "E" czy "J" - wydaje się odrobinę stylizowany na ręczny zapis, ale taki bez żadnej przesady. Po prostu znaki mają malutkie przesunięcia, co nadaje im jakiejś takiej naturalności. Z drugiej jednak strony główne logo serii wydaje mi się dość mało udane. Jasne, w oryginale na okładce też panował zupełny misz-masz fontów, ale jednak to ładne, gradientowe, szeryfowe Miecz zabójcy demonów i pasujące jak pięść do nosa bezszeryfowe Kimetsu no Yaiba... popracowałabym nad tym jednak nieco dłużej.

Bo jak chcesz być w rozmowie górą, to musisz się wspiąć na odpowiednio duży kamień.

Przy obecnej koniunkturze kin (i nie tylko) raczej ciężko wieszczyć, kiedy doczekamy się filmowej kontynuacji Kimetsu no Yaiba, dlatego tym mocniej cieszę się, że manga zaczęła już u nas wychodzić. Jak tak dobrze pójdzie, to pewnie za rok będziemy mogli poznać ciąg dalszy akcji, która zaczęła się w pewnym pociągu... więc warto, bardzo warto. Jeśli ktoś szuka shounena, który ma na siebie konkretny pomysł i posiada dość mroczny klimat niczym dawny D.Gray-Man albo Soul Eater, to Kimetsu no Yaiba pasuje pod tę kategorię idealnie (nawet pod względem początkowo niewyrobionej kreski). No a że jest to pierwsza - poza one-shotami - praca tej autorki, to można być pewnym, że będzie w nią pakować całe serce i wszelkie dostępne, originalne pomysły.

Odwołali Euro? Nie szkodzi! Nezuko i tak sobie pokopie!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko

Prześlij komentarz

3 Komentarze

  1. To super, że to pierwsza dłuższa seria tej autorki, a osiągnęła tak wielki sukces. ^^
    Gdybym miała już się za nią zabrać, to raczej w formie anime (przeraża mnie ta ilość tomów :<), i chyba będę musiała to zrobić, skoro tak chwalisz. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie chyba mało kto zabiera się za debiutancką mangę z myślą "a za cztery lata pobiję w sprzedaży najważniejszy komiks w Japonii" XD
      A polecam, polecam. Kuszę nawet, bo anime bardzo dobra rzecz, samo się obroni :3 I animacją, i muzyką, i postaciami. Jestem ogromnie ciekawa twojej reakcji na Muzana, bo jak dla mnie to jest wyższa liga robienia przerażających złodupców 👍

      Usuń
    2. Nie no, wiadomo, ale po prostu człowiek jakoś od razu tak się w środku cieszy, kiedy widzi, że komuś coś tak dobrze wyszło, i to za pierwszym razem. :D
      Kurczę, naprawdę kusisz! W takim razie ogarnę jeszcze dwa posty na bloga, które mi zalegają, i chyba już nie będę miała żadnej wymówki!

      Usuń