I żyli długo i sadystycznie - recenzja mangi Wilczyca i czarny książę (tomy 11-16)

Do tej pory święcie wierzyłam, że jestem odporna na czar shoujo i że przestałam się nimi ekscytować gdzieś około zakończenia Dengeki Daisy. Uważałam, że nic mnie nie obchodzą nastoletnie rozterki nieogarniętych życiowo ludzi, szczególnie że mnie samej latek nie ubywa (w przeciwieństwie do pieniędzy na mangi). Że zły początek historii jest w stanie zaważyć na odbiorze całej fabuły i z pewnością nie pozwoli mi się cieszyć dalszą lekturą, więc nie ma co sobie tyłka zawracać powtórką z rozrywki i tanimi dramami dla zdesperowanych. Tak, tak to sobie jeszcze z pół roku temu tłumaczyłam, darując sobie dalsze zakupy Jak zostałam bóstwem?! czy Służącej Przewodniczącej. Przeznaczenie jednak nie chciało tak łatwo odpuścić i dopadło mnie z najmniej spodziewanej strony. I tak oto od spoilera do spoilera i od polecenia do polecenia sięgnęłam po Wilczycę i czarnego księcia, które okazało się tym samym oddechem świeżości co Re: Zero dla isekajów czy Boku no Hero Academia i The Promised Neverland dla shounenów.


Tytuł: Wilczyca i czarny książę
Tytuł oryginalny: Ookami Shoujo to Kuro Ouji
Autor: Ayuko Hatta
Ilość tomów: 16
Gatunek: humor, dramat, romans, szkolne życie, shoujo
Wydawnictwo: Waneko
Format: 115 ×176 mm


Oto nadeszło długo oczekiwane podsumowanie relacji między kłamliwą Wilczycą a sadystycznym Czarnym Księciem! Trzeci rok w liceum przynosi paczce bohaterów (również tych drugoplanowych) sporo kłopotów na tle uczuciowo-życiowym. Tuż przed wycieczką Erika idzie do dorywczej pracy w wypożyczalni filmów, żeby zarobić na pamiątki i smakołyki, ale przypadkiem natyka się tam na przyjaciela z gimnazjum, Terapona, który wydaje się wciąż żywić do dziewczyny całkiem ciepłe uczucia. W tym samym czasie Kyouya zostaje wciągnięty do komitetu organizacyjnego wyjazd i musi zajmować się szykowaniem atrakcji. Dopomaga mu w tym Kasai, koleżanka z klasy, która okazuje się tak samo szczerą, hardą i prostolinijną osobą co Sata, co sprawia, że dwójka nastolatków szybko odnajduje wspólny język. Prowadzi to do tego, że Erika i Kyouya mają sobie coraz więcej do zarzucenia, a w udany związek zaczynają się wkradać poważne wątpliwości. W międzyczasie zaczyna się też rozwijać życie uczuciowe Sandy - pojawiają się sugestie, że ona i Takeru naprawdę świetnie się dogadują, czemu znów Kamiya nie umie się bezczynnie przyglądać. Czy to będzie koniec zgranej paczki, czy zaufanie zwycięży nad chwilowymi tarciami? Dowiecie się tego śledząc losy bohaterów aż do zakończenia liceum... a nawet sporo po!

Idealny zestaw przystojniaków na czarną godzinę (albo Czarny Piątek).

Buuu...! To nie ja płaczę! To ty płaczesz! No naprawdę, no... Pani Hatta faktycznie dokonała tego, co zwykle udaje się jedynie autorom popularnych, wielotomowych, czytanych dekadami shounenów - ogromnie przywiązałam się do bohaterów i spędziłam z nimi tak spory odcinek czasu (kilka miesięcy dla mnie, a solidne kilka lat dla postaci), że poczułam, jakby byli również częścią mojego otoczenia. Szczególnie bliskie były mi problemy, z którymi Erika, Kyouya i inni musieli się mierzyć w tych kilku ostatnich tomach. Doskonale pamiętam, jak sama pod koniec liceum wiedziałam jedynie, że chcę dalej kontynuować naukę na kierunkach ścisłych, najlepiej blisko chemii, ale nie miałam bladego pojęcia, co konkretnie chciałabym robić w życiu ani jak miałabym zarabiać na chleb. Dodatkowo ważnym czynnikiem było dla mnie to, aby nie jechać na żaden drugi kraniec kraju, ale najlepiej tam, gdzie wciąż mogłabym liczyć na wsparcie dwóch przyjaciółek. I chociaż w pierwszej sekundzie uniosłam brwi na to, kiedy Erika zupełnie nagle znalazła coś, czego chciała się podjąć na studiach, to już chwilę później bardzo spodobały mi się słowa jej cioci, że z pasją jest jak z miłością od pierwszego wejrzenia - zaczyna się od zwykłej fascynacji, ale pielęgnowane uczucie może stać się wartością na całe lata. I fakt, pod tym i ja mogę się podpisać całym sercem.

Mówienie brzydko i po niemiecku jest już niemodne - teraz mówi się ładnie i po japońsku.

Podobnie miałam z Kamiyą i jego reakcją na to, że Takeru i Sanda wyraźnie mają się ku sobie. Kiedy jedna z moich przyjaciółek wyszła za mąż... och jejku-jejku-jej. Pamiętam, że czas karencji, jaką chciałyśmy dać młodej parze, był naprawdę trudną rzeczą do zniesienia, ale taka jest już kolej rzeczy, że pod pewnymi względami przyjaźń z kretesem przegrywa w walce z miłością (czy raczej czas poświęcany przyjaciołom zawsze będzie skracany kosztem czasu dla ukochanej osoby). Wszystkie te drobne motywy, sceny, konflikty i rozterki sprawiają, że Wilczyca i czarny książę to nie tyle historia o miłości, ale o młodości jako ogół. Jasne, obserwujemy opowieść przez pryzmat związku dwójki głównych bohaterów, jednak wątki nie ograniczają się jedynie do typowych rozstań i powrotów, zanim ona i on wreszcie zdecydują się wyznać sobie miłość. Po tym, gdy w czwartym tomie sytuacja wreszcie się prostuje, a Kyouya i Erika oficjalnie zostają parą, obserwujemy długi, żmudny i ogromnie interesujący proces, aby stali się odpowiedzialnymi, darzącymi się zaufaniem dorosłymi, którzy są ze sobą na dobre i na złe.

I pamiętajcie, kochani - wymówka "głowa mnie boli" może być również kurtuazyjną przykrywką, która ma na celu zaoszczędzić wam malowniczych szczegółów innych dolegliwości.

Co niesamowicie podobało mi się w poprzednich tomach, a co było konsekwentnie budowane aż do samego finiszu, to stawianie nastolatków przed coraz bardziej życiowymi rozterkami. Nie wszystko zrzucono jednak na głowy głównych bohaterów, ale za przekaźnik poszczególnych wątków służyły  też pozostałe postacie drugiego planu. Najbardziej moje serce poruszyła chyba historia Tezuki, czyli jednej z dwóch psiapsiółek Eriki, którym ta skłamała na samym początku, że Sata jest jej chłopakiem. Okazało się bowiem, że Tezuka i jej dorosły facet zdecydowali się zerwać ze sobą, ponieważ... ha, wcale nie chodzi o żadną zdradę, nieporozumienie na tle różnicy wieku czy inne melodramatyczne duperele. Podjęli taką decyzję, ponieważ on przenosił się do pracy we Włoszech i oboje dobrze wiedzieli, że nie będą w stanie utrzymać związku na taką odległość (dodatkowo przy takiej różnicy czasu i w ogóle). Postać, która przed kilkanaście tomów obchodziła mnie tyle co zużyty bilet komunikacji miejskiej z obcego miasta, w ciągu zaledwie dwóch-trzech rozdziałów wywindowała się na czoło stawki najbardziej podziwianych bohaterek shoujo. Mimo tego, że wiele rozdziałów wcześniej Tezuka bez problemu chwaliła się swoim życiem łóżkowym czy drogimi wyprawami na wakacje, w tym jednym momencie wykazała się niesamowitą dojrzałością. Potrafiła na spokojnie obgadać tak ważną sprawę ze swoim facetem i bez żalu czy fochów do samego końca korzystała ze wspólnie spędzanych chwil. On również nie okazał się żadnym bucem, tylko ogromnie zależało mu na Tezuce i choć ją kochał, nie chciał jej zabierać rodzinie czy przyjaciołom.

*ociera łzy wzruszenia* O takie zrozumienie i wybaczanie błahostek nic nie robiłam!

Nie ukrywam oczywiście, że trafiły się też epizody znacznie słabsze, jak chociażby to z Teraponem, przyjacielem z gimnazjum Eriki, który jako pierwszy i jedyny wyznał jej kiedyś miłość. Wyglądało to trochę tak, jakby edytorowi przypomniało się, że w Wilczycy nie pojawił się żaden konkretny rywal w miłości (sorki, Kusakabe, za cienki w uszach byłeś) i dlatego trzeba było na chybcika kogoś dostawić. Mimo to nawet wtedy udało się wyciągnąć z oklepanych motywów odrobinę mięska i pokazać, że zazdrość nie była tak zupełnie ślepa, tylko wynikała z faktycznego niepokoju o drugą stronę (że ktoś się będzie do nich dobierał, a nie że staną się stronami dobierającymi). No i dużą satysfakcję dało mi obicie buźki pewnego damskiego boksera, bo takie zachowanie warto tępić również w mangach dla młodych dziewcząt. Żałuję też, że ostatni tom - czy może raczej jego druga połowa - była robiona na dużym fabularnym przyspieszeniu. Niestety rozumiem, że historia nie wpisywała się już w ramy magazynu dla nastolatek, a już konkretnie przechodziła w josei, dlatego pozwolono jedynie na zrobienie podsumowującego epilogu. Ciężko mi jednak pogodzić się z tym, co stało się z Sandą, Takeru oraz Kamiyą - jak na to, jak istotnymi bohaterami byli przez te poprzednie piętnaście tomów, to puszczenie ich wątków off-screen wydawało się szczególnie przykrym zabiegiem.

All you need is love, pam-parararam~

Choć tła wydawały się coraz mocniej oszczędne i stały głównie rastrami oraz sparklami - możesz wyjść z shoujo, ale shoujo nigdy nie wyjdzie z ciebie - to jednak kreska w Wilczycy bardzo mi się podobała. Za jedyny nieudany eksperyment mogę uznać chwilową zmianę fryzury Kamiyi. Och, serio, wtedy praktycznie dostałam paraliżu mózgu i myślałam, że ominęłam jakiś rozdział z wprowadzeniem nowej postaci, tak bardzo nie wiedziałam, co się dzieje. Jasne, z dziewczynami można kombinować do woli, zresztą świetnym przykładem jest tu Erika, której regularnie zmieniano upięcie czy długość włosów, ale już takiego rysowanego faceta poznasz jedynie po tym jednym specjalnie odstającym kosmyku tuż nad lewym okiem. Za to wersje bohaterów po... hmmm... po pewnym skoku w czasie wydają się naprawdę trafione.

Wydanie do samego końca stało na solidnym poziomie. Druk jest porządny (okazjonalnie parę kadrów złapało drobny łupież) (ewentualnie to Erika nie myje włosów, bo tylko ją dopadała ta dolegliwość) (oj, Kyouya znowu da jej do wiwatu), typesetting zrobiony jest ładnie, a tłumaczenie wypadło naprawdę zabawnie. Mam tylko nadzieję, że Waneko zrezygnuje w przyszłości z tego niemrawego, węższego formatu dla shoujo i jeśli kiedykolwiek jeszcze wpadnie im w oko jakiś dobry szkolny romans, to dadzą mu ten wygodny, standardowy.

Tylko tutaj znajdziecie tęgie rozkminy godne oscarowych filmów sci-fi w cenie szkolnego romansu.

Zaskoczyło mnie to, że w posłowiu jednego z ostatnich tomów autorka sama przyznała, że rysowanie pierwszych czterech tomów było dla niej ogromnie trudne i praktycznie nieprzyjemne. Pani Hatta tłumaczyła, że była to jej pierwsza tego typu serializacja i mocno przytłoczył ją nawał pracy oraz konieczność długoterminowego planowania. Mogę jedynie przytaknąć i potwierdzić, że czuć w tamtych rozdziałach, że są inne niż to, co udało się stworzyć potem. Cieszę się jednak, że pani Hatta zdołała wskoczyć na właściwe tory tworzenia i że finalnie była w stanie narysować tak mądrą, wartościową rzecz. Bo to prawda - nie jest to manga bez wad czy pewnych naleciałości gatunkowych. Rozumiem, że ktoś może się ostro wkurzyć na początek. Ale zaręczam, że warto dać Wilczycy i czarnemu księciu szansę bo chyba mało który tytuł umie równie sprawnie balansować między uroczą tandetnością licealnego romansu czytanego dla czystej rozrywki a okruchami życia z prawdziwego zdarzenia. Jestem pewna, że za parę lat, kiedy galopująca skleroza da już o sobie znać, z chęcią znów sięgnę po tę mangę i przypomnę sobie, że każda potwora może znaleźć sobie swojego amatora, a przy odrobinie uporu i dużej dozie cierpliwości nawet sadystycznego chłopa można sobie wychować na porządnego realistę.

Dołączam się do postulatu <3

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze