Ze sztuką jej do twarzy - recenzja mangi Kasane (tomy 11-14)

Tworzenie ciekawych antybohaterów nie zalicza się raczej do sztuki przesadnie trudnej, aczkolwiek umieć skonstruować ich w taki sposób, aby niejednoznacznych motywacji wystarczyło na pociągnięcie dłuższej serii... o, to już spokojnie można zaliczyć do sporych literackich wyzwań. Nieco innego zdania wydaje się być wydawnictwo Waneko, które na przestrzeni paru ostatnich lat zaczęło pasjami kolekcjonować tytuły, które stoją na mało wzorowych moralnie protagonistach i protagonistkach. Sztandarowym przykładem tego typu postaci jest rzecz jasna tytułowy bohater Moriarty'ego, czyli charyzmatyczny geniusz zbrodni niejednokrotnie krzyżujący szyki legendarnemu Sherlockowi Holmesowi, za którego czynami stoi jednak znacznie bardziej szlachetna idea, niż się na pierwszy rzut oka może wydawać. Nie można także zapominać o Przyjacielskich rozgrywkach, gdzie na całe szczęście oszczędzono nam wątpliwej przyjemności oglądania zmagań jakiegoś płaczliwego, wiecznie zdanego na łut szczęścia wymoczka, gdyż palmę pierwszeństwa oddano przebiegłemu ziomkowi, uwielbiającemu manipulować nawet swoimi sprzymierzeńcami. A żeby ta antybohaterska lista przebojów nie okazała się tak do cna parówkowa, należy jeszcze wspomnieć o pewnej szczególnej kobiecie, która na balansowaniu między kłamstwem i prawdą niemal zjadła zęby. Niemal - bo jakoś tak ciężko być stuprocentowo pewnym, czy te, którymi akurat łyska z teatralnej sceny, wciąż należą do niej, czy jednak do tymczasowej dawczyni całej jej aktualnej urody.



Tytuł: Kasane
Tytuł oryginalny: Kasane
Autor: Daruma Matsuura
Ilość tomów: 14
Gatunek: seinen, dramat, horror, psychologiczny, supernatural
Wydawnictwo
: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Drogi przyjaźniących się w szkole średniej Igarashi i Kasane (tym razem skrywającej swoją tożsamość za imieniem Saki) po latach ponownie się przecinają - i ponownie dzieje się to w ramach teatralnych aktywności, choć tym razem całkowicie profesjonalnych. Obie kobiety mają bowiem wcielić się w tę samą postać w ramach sztuki Fragmenty gwiazd wystawianej przez niesamowicie uznanego w światku reżysera, Yoshio Fujiharę. Na próbie generalnej brawurowy występ Kasane wprawia wszystkich w absolutne osłupienie, zwiastując zarówno krytyczny, jak i komercyjny sukces przedstawienia, a na dodatek w tle zaczyna migotać widmo wystawienia spektaklu poza granicami Japonii, w tym w samej ojczyźnie wielkiego Szekspira. Nawet Sukeyo Fuchi nie mogła się poszczycić tego kalibru osiągnięciem, dlatego Habuta z tym większą determinacją zapewnia Kasane, że do tego czasu zrobi wszystko, co w jego mocy, aby odkryć i wdrożyć w życie proces wiecznej zamiany twarzy jego protegowanej. I kiedy wydaje się, że wszystko wreszcie zaczyna iść gładko, a znajomość z Igarashi jak za dawnych czasów zaczyna być dla wschodzącej gwiazdy bezpieczną przystanią, misternie budowany domek z kart po raz kolejny się wali. Podczas spaceru ze sceniczną koleżanką Kasane otrzymuje od zdyszanego Habuty telefon. Mężczyzna informuje, że przetrzymywana siłą Nogiku uciekła, po czym rozmowa nagle się urywa, a partner w zbrodni milknie, pozostawiając "Saki" sam na sam z Igarashi, która zdaje się doskonale wiedzieć, z kim tak naprawdę ma do czynienia...

Okładeczko, powiedz przecie - no i kto od teraz będzie najładniejszą bohaterką w przedstawionym świecie?

Lektura Kasane była dla mnie podróżą pełną sprzeczności. Sięganie po kolejne tomy wiązało się z pewnym wyzwaniem, gdyż miałam świadomość, że nie będzie to miła, podnosząca na duchu historia i że po ciężkim dniu pracy nie zawsze czułam się w nastroju, aby dowalać sobie jeszcze w czasie wolnym... niemniej gdy w końcu udawało mi się prześledzić wzrokiem tę jedną, dwie, pięć, dwadzieścia stron, ani się oglądałam, a miałam za sobą co najmniej pół woluminu i tylko ssanie w żołądku powstrzymywało mnie przed ponownym zagłębieniem się w tę wykręconą opowieść o chorobliwie ambitnej dziewczynie. Inna sprzeczność kryje się w szacie graficznej. Natknęłam się w Internecie na przynajmniej kilka opinii ludzi mniej bądź bardziej kojarzonych, którzy uważali okładki za absolutne dzieła sztuki, ale nie przebierali w słowach na temat samego czarno-białego komiksu i stylu, jakim posługuje się Daruma Matsuura. I jak przychylam się do słuszności uwag, że kolorowe grafiki można poniekąd uznać za nieszczególnie fortunny chwyt marketingowy i obiecują coś
trochę innego niż faktycznie znajdziemy wewnątrz, tak absolutnie nie zgadzam się, aby Kasane zasługiwała na miano brzydkiej mangi. Cholera, nawet nie "średniej" ani "ujdzie w tłoku"! Owszem, rysunki są kanciaste, pozbawione misternych detali, tworzone z użyciem grubych linii oraz oparte w dużej mierze na mocnej, jednolitej, a przez to wyróżniającej się czerni... ale przez to idealnie zdają egzamin przy budowaniu ciągłego napięcia i ekspresyjnym wyrażaniu emocji.

Świeża krew w znaczeniu metaforycznym! Także proszę mi tu bez pokątnego załatwiania konkurencji!

Ostatnim kontrastem jest to, co czysto w teorii powinniśmy czuć względem głównej bohaterki, a jak w praktyce ją postrzegałam, patrząc na kreację przez pryzmat dość sztandarowego pytania "okej, a co ja bym zrobiła na jej miejscu?". Czy odmówiłabym sobie użycia szminki, dzięki której mogłabym realizować się zawodowo i zyskać przychylność ludzi, którzy normalnie pozostawaliby daleko poza moim zasięgiem? Oczywiście mając pewność, że nie stoi za tym żadne zaprzedanie duszy ani inny tego typu cyrograf? Y, też mi dylemat... Dlatego też chociaż Kasane daleko jest do wzoru jakichkolwiek cnót, od początku do samego końca nie potrafiłam się powstrzymać od kibicowania jej wysiłkom, niezależnie od tego, którą ścieżką akurat podążała - czy tą jeszcze względnie uczciwą, czy tą, gdzie cel uświęcał regularne stosowanie mniej wyrafinowanych środków. Tym większą satysfakcję odczuwam, że nie wszystkie moje początkowe przypuszczenia znalazły potwierdzenie w fabule i że główna bohaterka w ten czy inny sposób odnalazła zasłużony dla niej finał. Jednocześnie chciałam uspokoić, że nie oznacza to zmiany klimatu serii na słodko-pierdzący ulepek, na skutek czego wszystkie krzywdzone raz po raz postacie zgodnie złapały się za rączki, by odpatatajać w stronę połyskliwej tęczy. Wręcz przeciwnie. Daruma Matsuura przez całe 14 tomów nieustępliwie rzuca pod nogi swoich bohaterów kłody, a nawet pamięta, aby pod koniec rozliczyć ich z popełnionych grzechów - jeśli nie na drodze prawnej, to chociaż poprzez instytucję domagającej się sprawiedliwości karmy.

Sławne słowa pracownika korporacji po piątej puszce energetyka wychylonego tego ranka

Jakkolwiek przewrotnie by to nie zabrzmiało, Kasane nie jest sztuką jednego aktora. Czy tam właściwie aktorki. Fabuła nie byłaby nawet w połowie tak angażująca, gdyby główna bohaterka nie miała okazji odbijać się od innych, wcale nie mniej intensywnych charakterów co ona sama. W tym kontekście na myśl niemal natychmiast przychodzą wszystkie dotychczasowe "sponsorki" urody, jakie stanęły na drodze do upragnionej sławy: począwszy od niezwykle przyjaznej, uzdolnionej teatralnie Iku Igarashi, przez cierpiącą z powodu problematycznego schorzenia Ninę Tanizawę, aż po piękną Nogiku, której całe dotychczasowe życie było jeszcze większym piekłem niż to zgotowane przez los naszej brzydkiej protagonistce. Ale to nie wszystko. Istotą równie godną pożałowania co Kasane (o ile nawet nie bardziej) okazał się Habuta, czyli wspólnik w zbrodni magicznej podmiany tożsamości dokonywanej zarówno przez matkę, jak i córkę. O, ten to by się dopiero nadawał na protagonistę szekspirowskiego dramatu, zwłaszcza w obliczu rewelacji zaserwowanych nam w 13. tomie... ale nawet i bez tej wiedzy zachowanie mężczyzny wyraźnie zmierza ku autodestrukcji, zwłaszcza że jest przesiąknięte chorobliwą obsesją na punkcie rodzicielki Kasane, którą wielbi absolutnie bezkrytycznie. Znów po przeciwnej stronie skali umieściłabym Amagasakiego, czyli jednego z, khem, najwytrwalszych sponsorów Nogiku, a zarazem nieszczególnie atrakcyjnego, poniżanego przez uczniów belfra. Wydawałoby się, że taki człowiek ma wszelkie predyspozycje do zostania jakimś opresyjnym oblechem, a jednak to właśnie on zdobywa się na najbardziej szlachetne czyny zdolne choć odrobinę złagodzić ból swojej utrzymanki.

Powiedział piękniś za dwie dychy!

Choć fabuła Kasane teatrem stoi, zawarte w niej przesłanie okazuje się w gruncie rzeczy całkiem uniwersalne, a mianowicie life is brutal, full od zasadzkas and ocasionally kopas w... ten, no, znaczy... to w sumie jakby też, niemniej zostańmy może jednak przy stwierdzeniu, że chodzenie na skróty jest rozwiązaniem niesamowicie nęcącym, ale na dłuższą metę bardzo szkodliwym - zarówno dla nas samych, jak i dla naszego otoczenia. Niby nic odkrywczego, niemniej wszystkie te wariacje na temat "życia w społeczeństwie" oraz "życie życie jest nobelon" zostały podane w unikalnej jak na mangowe warunki opowieści. Zachęcam do sięgnięcia po tę serię osoby, które na widok słowa "isekai" z miejsca dostają wysypki, konwulsji lub rozstroju żołądkowego, niemniej wciąż mają słabość do klimatów fantasy, tylko w nieco subtelniejszym wydaniu. Zwłaszcza jeśli w kręgu waszych zainteresowań znajdują się takie tytuły jak Shiki, Kuro, Piekło bez kwiatów, Lato, kiedy umarł Hikaru czy Ku twej wieczności, Kasane powinno okazać się znakomitym uzupełnieniem tej nietuzinkowej, głęboko psychologicznej, podszytej niepokojem kolekcji.

Oj, Kasane, gdybyś ty tylko wiedziała, że tym celem było stworzenie wciągającego dramatu w 14 tomach pisanych rysowanych...

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze