Myśląc o niebieskich migdałach - recenzja mangi Blue Period (tomy 8-10)

Od czasu do czasu luźne pogaduchy w gronie znajomych w wieku 25+ wędrują w te dziwne rejony, które skłaniają któregoś z rozmówców do stwierdzenia "ale fajnie byłoby się cofnąć do studenckich czasów". Tylko czy na pewno? Oczywiście nie chcę umniejszać ludziom, którzy właśnie przeżywają swój akademicki sen, ale w porównaniu z życiem na własny rachunek (o ile tylko ma się względnie stabilną pracę i brak dyszącego nad karkiem 30-letniego kredytu, którego raty wzrastają wprost proporcjonalnie do aktywności godowej jastrzębi), bycie studentem to naprawdę niezły survival. Błogosławieni ci, którzy mogą liczyć na wsparcie finansowe od rodziców albo w ogóle mają możliwość mieszkania z nimi pod jednym dachem, jednak nawet wtedy trzeba się liczyć z licznymi kolokwiami poganianymi przez egzaminy, dziwnymi humorami wykładowców czy zajęciami z obowiązkową obecnością odbywającymi się punkt o 7:30 w poniedziałki, po których następuje dwugodzinne okienko niemożliwego do sensownego zagospodarowania wolnego. No i co najważniejsze, studia nie ograniczają się do murów konkretnej placówki, ale tak jak doświadcza tego Yatora w Blue Period - zajmują cały dostępny czas i przestrzeń operacyjną mózgu studiującego delikwenta.


Tytuł: Blue Period
Tytuł oryginalny: Blue Period
Autor: Tsubasa Yamaguchi
Ilość tomów: 13+
Gatunek: seinen, dramat, szkolne życie, okruchy życia
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy) 

Po bolesnym zderzeniu się z brutalną profesorską krytyką Yatora ma spory problem, aby wgryźć się w temat kolejnego projektu zadanego studentom pierwszego roku Geidai, a mianowicie - namalowania obrazu oraz wykonania makiety krajobrazu wybranej przez siebie części Tokio. Po dłuższym namyśle chłopak wpada na pomysł, aby wrócić do swoich korzeni i ponownie zaprezentować Shibuyę skąpaną w błękicie wczesnego poranka. O ile jednak w liceum czuł w trakcie procesu twórczego czystą radość, tak na studiach nie wie nawet, jakich materiałów użyć do stworzenia prezentacji, którą to słabość wytyka mu zresztą na konsultacjach profesor Nekoyashiki. Na dziesięć dni przed terminem oddania prac Yatora wciąż znajduje się w głębokim mentalnym lesie, dlatego w akcie desperacji postanawia poprosić o radę swojego kolegę z roku, Kenjiego Hachiro. Zanim jednak do tego dojdzie, na pałę dołącza do nich Yakumo Murai (fanatyk wielkich formatów oraz zapalony gołodupiec regularnie przymierający głodem), który zamiast na zwierzenia przy piwku zabiera kumpli na łowienie ryb nad zatoką. Tam, przy niezobowiązujących pogaduchach, w głowie Yatory wreszcie klaruje się koncept, który co prawda nie rozwiązuje kwestii wyboru idealnego środka przekazu, ale przynajmniej precyzuje to, nośnikiem jakiego motywu przewodniego ma być jego nowa "błękitna Shibuya".

Chociaż dzisiejsze programy graficzne dają nieziemskie możliwości, mam wrażenie, że w przypadku tej jednej serii aż nie wypada nie korzystać z tradycyjnych technik malowania

Gdy mowa o mangach opisujących studenckie życie, wielu osobom z pewnością przyjdzie na myśl taka seria jak Grand Blue. Osobiście mam z nią jednak mocno nie po drodze (żeby nie powiedzieć, że szczerze nią gardzę), ponieważ setting studiów został tam użyty wyłącznie jako wymówka do robienia niskich lotów gagów o chlaniu oraz obnażaniu się... i ponoć okazyjnie pokazywania tajników nurkowania w oceanie. Ale żeby nie było - picie tanich browarów z ziomeczkami z roku to oczywiście stały element kultury studiowania niezależny od czasów, szerokości geograficznej czy nawet kierunku, niemniej miło by było, gdyby komiks nie sprowadzał się jedynie do bycia rysowanym patostreamem, a był osadzony w jakimś szerszym kontekście. I tu na ratunek przychodzi Blue Period, które w mojej opinii doskonale oddaje realia studiowania bez popadania w żadną z irytujących skrajności. Z jednej strony autorka pokazuje żmudny proces dojrzewania i tworzenia coraz lepszych prac zaliczeniowych przez młodych artystów (którzy niczym w życiu nierzadko zwlekają z ich oddaniem do ostatniego możliwego momentu), ale z drugiej nie zapomina o rozluźnieniu, gdy styrana intensywnym myśleniem młodzież musi zagłuszyć kryzys egzystencjalny za pomocą procentów i towarzyszących im wygłupów.

Zamiast tabunu ochlajtusów jak w Grand Blue, mamy tu do czynienia z jednym (no, może dwoma) indywiduami, którzy regularnie poszukują swojej muzy w tanim alko

W przypadku wielu wydziałów studia to także żmudne zmagania z różnego rodzaju projektami grupowymi i nie inaczej dzieje się na kierunku malarstwa olejnego na Geidai. Kto choć raz musiał opracować razem z innymi sprawozdanie, stworzyć prezentację albo, co gorsza, napisać wspólne wypracowanie, ten wie, z jakimi wątpliwymi przyjemnościami się to wiążę, na czele ze spychologią, olewactwem i koniecznością ogarnięcia przez lidera (czyt. jelenia najbardziej poczuwającego się do zadania) rozczłonkowanego burdelu. W przypadku Blue Period chodzi o przygotowanie palankinu, happi oraz stoiska z jedzeniem na odbywający się latem festiwal kultury. I o ile z realizacją dwóch ostatnich podpunktów ambitni żakowie właściwie nie mają większych problemów, tak budowa olbrzymiej rzeźby w czasie, gdy większość ma w planach wakacyjne wypady... nie mówiąc już o zjawisku rozproszonej odpowiedzialności, gdy motywacja do działania zmniejsza się wprost proporcjonalnie do liczebności grupy... no. Dość powiedzieć, że zespół z Yatorą w składzie faktycznie nie radzi sobie najlepiej. A chociaż wciąż mamy tu do czynienia z mangą, której głównym motywem pozostaje obcowanie, rozumienie i wreszcie tworzenie sztuki wysokiej, takie życiowe sytuacje ubrane w ciekawe fabularnie szaty sprawiają, że lektura serii ani na moment nie pozwala się nudzić.

Gdzie dwóch się bije, tam korzysta... scenarzysta!

Na tym przede wszystkim skupia się tom 8. oraz połowa woluminu 9., natomiast pozostałe rozdziały oraz cały tom 10. zostały poświęcone przygotowaniu oraz przedstawieniu ostatniej pracy zaliczeniowej wieńczącej naukę na pierwszym roku studiów. Co ciekawe, tym razem to nie Yatora znajduje się w epicentrum śledzonych wydarzeń, ale skrywający się do tej pory na drugim planie Yotasuke. Dotychczas sprawiał wrażenie geniusza-samouka, który czego się nie dotknął, to w mig to opanowywał, jednak prawda jest taka, że to właśnie on okazuje się najbardziej zamknięty i ograniczony spośród całego gremium świeżaków poszukujących swojego unikalnego stylu. W międzyczasie zostaje nawet zasugerowane, że dostał się na wydział wyłącznie ze względu na wysoką ocenę zdobytą na egzaminie centralnym, nie poziom malowanych przez niego obrazów. Lecz o ile każdy inny student mógłby się po prostu bardziej przyłożyć do pracy czy poświęcić więcej czasu na rozwijanie swoich zdolności, tak Yotasuke nie ma już czym szafować. W końcu całe jego życie - począwszy od nauki, przez znajomych, aż po czas wolny - to tworzenie. Co gorsza, jego własna matka uznaje go za aspołecznego dziwaka, który jedyne, w czym jest dobry, to bazgranie... tyle że wcale tak nie jest. I wiecie co? Skonfrontowanie się z tą prawdą i próba przeorganizowania swojego podejścia do sztuki to obok epizodu z Yuką chyba najmocniejszy wątek, jaki do tej pory pojawił się w Blue Period.

O proszę, czyli nie tak źle. Na moim wydziale po pierwszym roku wymiotło aż 2/3 towarzystwa

Co prawda Yatora nadal potrafi mnie zaskoczyć poziomem nieumienia w fundamentalne podstawy swojej pasji (jak choćby ogólna znajomość historii sztuki czy technik malarskich), jednak śledzenie podróży po meandrach obranej przez niego ścieżki kariery sprawia mi aktualnie dużo więcej frajdy, niż miało to miejsce jeszcze podczas trwania "arcu" licealnego. Zresztą, kreatywne braki głównego bohatera na całe szczęście równoważy plejada niesamowicie interesujących postaci drugoplanowych, począwszy od kolegów i koleżanek z wydziału, na asystentach i profesorach skończywszy, którzy mimo stażu i doświadczenia wydają się dysponować sporym zapleczem na uzasadniony fabularnie auto-rozwój (patrzę głównie na ciebie, profesor Nekoyashiki). A skoro pierwszy, ponoć najbardziej płodny w dzieła rok studiów zajął zaledwie cztery tomy, można się chyba spodziewać, że seria powoli zbliża się do swojego półmetka. Cichutko trzymam za to kciuki, bo choć historia jest poprowadzona znakomicie, to mimo wszystko nie chciałabym, aby niekończące się cierpienia młodego Wertera Yatory uniemożliwiły mu odnalezienie satysfakcji z tworzenia.

Obawiam się, że nawet gdyby Blue Period był zaplanowany na kolejnych 30 tomów, i tak nie będzie w stanie wytłumaczyć czytelnikom pewnych zawiłości sztuki współczesnej

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze