Miłość w stanie czystym - recenzja mangi Zapach miłości (tomy 7-9)

Jak co roku pokazują nam święta Bożego Narodzenia, szczerość powinna być absolutną podstawą relacji w każdej rodzinie. Cecha ta przydaje się zwłaszcza wtedy, gdy trzeba przekazać babci, że dokładka śledzika nie jest akurat szczytem naszych wigilijnych marzeń albo kiedy trzeba było wreszcie uświadomić wkraczające w nastolęctwo kuzynostwo, że ten utyty Mikołaj w tanim fizelinowym wdzianku (zdobytym naprędce w sklepie "wszystko po pięć złotych") to tak naprawdę nasz tata, który miał ponoć na chwilę wyjść do łazienki. Ale bez otwartości i umiejętności podejmowania konstruktywnych rozmów nie mogą też istnieć prawdziwie dojrzałe związki oraz opowiadające o nich mangi takie jak Zapach miłości autorstwa Kintetsu Yamady. W sumie aż strach pomyśleć, do jakich rozmiarów urosłaby ta seria, gdyby wzorem szkolnych shoujo każde nieporozumienie lub wątpliwość roztrząsano co najmniej przez kilka rozdziałów... A tak? Jesteśmy już dosłownie o krok od wielkiego finału perypetii Koutarou i Asako, który - nie oszukujmy się - powinien być tak samo uroczy, ciepły i satysfakcjonujący jak cała reszta tej pięknej historii.


Tytuł: Zapach miłości
Tytuł oryginalny: Ase to Sekken
Autor: Kintetsu Yamada
Ilość tomów: 11
Gatunek: seinen, komedia, romans, okruchy życia
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)

Za Koutarou i Asako pierwszy tydzień wspólnego mieszkania. Wbrew wzmożonym przygotowaniom i przeprowadzeniu wielu dogłębnych rozmów o wzajemnych potrzebach żyćko postanowiło zafundować im pierwszą konkretną scysję, choć jednocześnie nie stało się nic, co pozostawiłoby trwałą skazę na żywionych względem siebie uczuciach. No i oczywiście nic, czego ostatecznie nie dałoby się na nowo obgadać, wyjaśnić, zrozumieć i dojść do lepszych wniosków podpartych mocnym postanowieniem poprawy (ze szczególnym naciskiem na Koutarou). W efekcie para zaczyna nie tylko czuć się coraz lepiej w swoim stałym, niemal 24-godzinnym-na-dobę towarzystwie, ale nawet pozwala sobie na niepraktykowane dotąd aktywności, takie jak całodzienne leniuchowanie do góry brzuchami, gadanie o pierdołach, lepienie domowej gyozy czy masowanie obolałych nóg. W międzyczasie na domową wokandę trafia z dawna już poruszany temat przedstawienia się rodzinie drugiej połówki - tym razem w kontekście wypadu do rodziny Natorich. Ze względu na trwające zbiory młodej herbaty wyjazd musi tymczasowo poczekać aż do czerwca, jednak kiedy nadchodzi właściwy czas, Asako, od której wyszła cała propozycja, zaczyna się ogromnie stresować tym, czy uda jej się wywrzeć na bliskich wybranka odpowiednio dobre wrażenie.

Dzięki dodatkom od Waneko pachnieć można nie tylko w kąpieli, ale także podczas wysyłania poczty czy robienia listy zakupów

Przyznam, że po raz pierwszy podczas lektury tej serii poczułam naprawdę srogi niedosyt. Do tej pory autorka poświęcała w sam raz rozdziałów, aby bohaterowie mogli poradzić sobie z danym problemem, np. przygotować się fizycznie i psychicznie do przeprowadzki do nowego mieszkania albo być w stanie przepracować pierwszą poważną kłótnię (taką z podnoszeniem głosu, więc sprawa nie w kij pierdział). Wyprawa do domu Natorich trwała jednak tak krótko, że ledwo co udało się przybliżyć czytelnikom specyficzną sytuację panującą w ich rodzinie. Nie to, że została ona przedstawiona źle! Po prostu z dziką przyjemnością zobaczyłabym znacznie więcej interakcji mamy Koutarou z jego tatą czy też z samą Asako. Bycie niewidomym w każdym rejonie świata wiąże się z wieloma wyzwaniami, acz dało się odczuć, że w Japonii jest to tym trudniejsze, ponieważ obywatele mają wrodzony lęk przed jakimkolwiek cielesnym naruszaniem strefy osobistej drugiego człowieka. I ta niepisana zasada nie zwalnia z obowiązku nawet osób niewidzących, które mogłyby dzięki dotykowi poznać czyjąś twarz, nie mówiąc już o przekazywaniu emocji, których z wiadomych przyczyn nie są w stanie wyrazić za pomocą kontaktu wzrokowego. I chociaż wiem, że to nie jest historia o państwie Natori (w sensie tych ze starszego pokolenia, bo młode akurat aktywnie pracuje, aby również móc się nazywać państwem Natori), to jednak dysproporcja między ich czasem antenowym a czasem antenowym poświęconym Yaeshimom wypada na niekorzyść tych pierwszych.

Że tak zażartuję... miło cię widzieć!

Nawet jeśli seria nie zawsze jest łaskawa dla postaci drugoplanowych, to na całe szczęście nigdy nie traci fokusu z głównych bohaterów, pokazując ich rozwój nie tylko pod kątem bycia odpowiedzialnym partnerem/partnerką. Choć manga zdołała przez 8 tomów sprawić, że zapach Asako czy wąchanie jej stało się zjawiskiem tożsamym z wyrażaniem miłości bądź okazywaniem troski przez Natoriego, 9. tom przypomniał dobitnie, że nie zawsze stan ten był bohaterce szczególnie miły. Ba, obok Marcowego lwa wątek ten stanowi wręcz podręcznikowy przykład, ile szkód i trudnych do zaleczenia ran w ludzkiej psychice potrafi zostawić szkolny bullying. Zwłaszcza jeśli nie jest on w żaden sensowny sposób przepracowany (już nawet nie zamierzam podnosić tematu kulawej opieki psychologicznej). A co gorsza - kiedy już nastąpi nawrót stanów lękowych, to niestety nigdy nie obrywają z tego tytułu ci, którzy na to naprawdę zasługują, ale ci najbliżsi i kompletnie niewinni. Tym bardziej godna podziwu jest postawa Koutarou, który stara się jak może, byle by tylko nie nadepnąć na żadną minę, a przy okazji dać ukochanej czas i przestrzeń do samodzielnego uporządkowania myśli (tak, milczenie w związkach z rzadka bywa złotem). Gdy jednak nie przynosi to spodziewanych rezultatów, jak wzorowy partner stara się konkretnie zareagować, nie wszczynając przy tym żadnej niepotrzebnej awantury.

Wow, tyle wyznań na zaledwie cztery panele? Toż Zapach miłości właśnie wyrobił normę za trzy serie shoujo!

Mimo takich wzruszających przykładów chcę wyraźnie zaznaczyć, że fabuła Zapachu miłości nie ogranicza się wyłącznie do stawiania czoła codziennym problemom. Myli się też ten, kto sądzi, że słodkie aż do próchnicy potrafią być tylko pary złożone z niewinnych, doświadczających pierwszej miłości nastolatków. Koutarou i Asako regularnie udowadniają, że wiek czy status majątkowy nie mają większego znaczenia, by móc przeżywać na wskroś urocze perypetie. Weźmy chociażby na warsztat coroczny wyjazd pracowników Liliadrop, którzy tym razem mają okazję zawitać aż na Okinawę. Zgodnie z tradycją pierwszego dnia organizowany jest sportowy event - w tym przypadku turniej siatkówki plażowej. Co jest jednak w tym wszystkim najbardziej ujmujące, to nie wspaniała okazja do strojenia sobie żartów, ale paralela, która pokazuje, jak bardzo w ciągu roku zmienił się sposób bycia Yaeshimy. Na początku mangi jest ona zaledwie bierną, próbującą wtopić się w tłum obserwatorką nieporadnych poczynań swojego świeżo upieczonego chłopaka, natomiast podczas aktualnej wycieczki bierze w wydarzeniach aktywny udział, co zresztą robi z własnej, nieprzymuszonej niczym woli. Kiedy indziej wybiera się razem z Koutarou na letni festiwal i jak to bohaterowie mają w zwyczaju robić na letnich festiwalach (poza wyznawaniem miłości zagłuszanym przez huk fajerwerków), w pewnym momencie tracą się z oczu. I wiecie co? Rozwiązanie tej kłopotliwej sytuacji okazuje się tak urocze i tak pasujące do przyświecającej Zapachowi miłości myśli przewodniej, że nie sposób się na to wszystko nie uśmiechnąć.

Myślał Koutarou o niedzieli wspólnej kąpieli, lecz mu okazję sprzed nosa zwinęli

Cieszę się, że mimo masy pozytywnej energii bijącej z każdej strony komiksu autorka zadbała o to, aby Zapach miłości nie przeobraził się w baśń osadzoną we współczesnych realiach, ale pozostał historią o ludziach z krwi i kości... no chyba że jako społeczeństwo dotarliśmy już do tego punktu w dziejach, aby uznawać relację dwójki osób korzystających ze zdrowego rozsądku za podręcznikowy przykład fikcji. Wyjątkowość tej mangi kryje się również w tym, że narracja nie skupia się tylko na jednej ze stron (jak to najczęściej bywa w romansowych shoujo i josei - na stronie damskiej), ale przedstawia perypetie z obu perspektyw. Pewnie gdyby chcieć być do bólu precyzyjnym, to mimo wszystko częściej obserwujemy wydarzenia z punktu widzenia Asako, niemniej Koutarou regularnie dostaje sceny, w których może błysnąć trafnym monologiem wewnętrznym albo prowadzoną zakulisowo konsultacją. I dlatego Zapachowi miłości nie powinna być przypisywana łatka "mangi dla bab", bo to jedyna w swoim rodzaju pozycja, z którą spokojnie mogą się utożsamiać tak panie, jak i panowie.

Niedaleko... eee... sterczy jabłko od jabłoni?

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze