Mały trolling w wydaniu shoujo - recenzja mangi Pożegnanie pierwszej miłości (tomy 2-4)

Moje regularne narzekanie na shoujo stało się na tyle zaawansowaną nerwicą natręctw, że wcale bym się nie zdziwiła, gdybym po śmierci zasłużyła na nagrobek podpisany czymś w rodzaju "tu leży Dziabara, znana w sieci malkontentka romantycznych mang dla dziewcząt, która uparcie się nad nimi znęcała, chociaż ewidentnie nie były przeznaczone dla tak starych próchen jak ona". No ale co innego mogę robić, skoro popkultura powinna adaptować się do czasów, w jakich jest tworzona, a trend ten jakoś tak z największymi oporami przyswajają sobie autorki, których mangi po wsze czasy zatrzymały się w murach liceum. Nawet shouneny potrafią dostosowywać się do aktualnie panujących nastrojów, za to yaoi już dekadę temu zrezygnowały z posiłkowania się generatorem łopat, a zaczęły eksplorować różne settingi, w których można uprawiać wesołe ciamciaramcia. Nie znaczy to jednak, że na shoujo należy spuścić wiekuistą zasłonę milczenia i zastrzec, że są dozwolone wyłącznie do lat 18. Z pewną nieśmiałością, ale spod grubej warstwy nijakiej pulpy przebijają się na wierzch tytuły takie jak Pożegnanie pierwszej miłości, które może trudno nazwać przodownikami rewolucji zdolnymi poprowadzić szkolne romanse na barykady, ale wciąż są na tyle odważne, żeby przełamywać chociaż niektóre zasady skostniałego quasi-gatunku.


Tytuł: Pożegnanie pierwszej miłości
Tytuł oryginalny: Kieta Hatsukoi
Autor: Wataru Hinekure (scenariusz), Aruko (rysunki)
Ilość tomów: 9
Gatunek: shoujo, shounen-ai, romans, komedia, szkolne życie, okruchy życia
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)

Mimo że cała heca rozpoczęła się od gargantuicznego nieporozumienia, Aoki nie jest w stanie się dłużej oszukiwać, że faktycznie zaczął czuć do Idy coś więcej. A przecież nie może sobie pozwolić na tego typu uczucia, bo oznaczałoby to, że musiałby się wepchnąć między szczęście jego oraz Hashimoto, prawda? Ano... niekoniecznie. Dziewczyna decyduje się zdradzić koledze, że tym, kto zajmuje najważniejsze miejsce w jej sercu, jest nie IDA - jak wynikałoby z inskrypcji wyrytej na pewnej feralnej gumce - ale AIDA. Jedna starta litera, a tyle zmienia! Chociażby to, że z bardzo skomplikowanego trójkąta miłosnego pozostały jedynie dwie linie proste (tyle że łamane i mocno zagmatwane). Nie oznacza to jednak końca problemów Aokiego, zwłaszcza że chłopak wciąż nie wie, co ma zrobić z fantem kochania przedstawiciela tej samej płci co on. Jeszcze kiedy był zadurzony w Hashimoto, nie potrafił się do niej odezwać choćby jedną samogłoską, a co tu dopiero mówić o otwartym podbijaniu do małomównego, nieodgadnionego kumpla z sąsiedniej ławki. W tej iście patowej sytuacji prawdziwym darem od niebios okazują się zbliżające egzaminy, a że Aoki raczej nie należy do tych, co błyszczą intelektem, dlatego z inicjatywy Aidy i Hashimoto grupka przyjaciół postanawia nie tylko wspólnie się pouczyć, ale na dodatek zrobić to... w domu Idy!

Myślałam, że blond Aoki blond Aokiemu nierówny, ale najciekawsze rzeczy dzieją się tak naprawdę z kolorem fryzury Hashimoto!
 
Chyba nie ma co ukrywać, że 2. tom nie wywarł na mnie najlepszego wrażenia. Nagromadziło się w nim tyle rom-comowych nieporozumień i wręcz nagannego wyciągania wniosków bez choćby podjęcia próby wysłuchania drugiej osoby (tak, na ciebie patrzę, Aida), że aż mnie mierzi na samo wspomnienie tych rozdziałów. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale po tej części naprawdę mocno zatęskniłam za twórczością Io Sakisaki, a zwłaszcza za główną obsadą Kocha... nie kocha..., która mimo tkwienia w rasowym szkolnym shoujo potrafi między sobą dojrzale rozmawiać. ALE! Nie piszę tych słów, żeby całkowicie potępić fabułę Pożegnania pierwszej miłości, ale żeby lojalnie uprzedzić, że historia zalicza chwilowe turbulencje, by wraz z 3. tomem ustabilizować lot i wyjść na porządną prostą. Bo tak, potem robi się znaaaacznie lepiej. Kiedy cała czwórka głównych bohaterów wreszcie decyduje się wyłożyć całą kawę na ławę - co nie zawsze kończy się odwzajemnieniem uczuć - atmosfera momentalnie się oczyszcza, a manga zaczyna skupiać się na czymś znacznie więcej niż niskich lotów gagi. Dlatego jeśli tak jak mnie zniechęcił was 2. tom, spróbujcie dać szansę jeszcze kolejnemu woluminowi, bo najpewniej miło się zaskoczycie dalszym obrotem spraw.

Takimi tekstami Aida naprawdę mocno zapracował sobie na karnego ku... rde bele strzała z kopa w tyłek

No, to skoro już o miłym zaskakiwaniu mowa... z całą pewnością do kategorii pozytywnych niespodzianek należy zaliczyć plottwist, że w Pożegnaniu pierwszej miłości nie chodzi wcale o żaden progresywny trójkąt miłosny, ale o romantyczne perypetie dziejące się wewnątrz dwóch odrębnych duetów, że tak to na razie roboczo nazwijmy. Nie dość, że uczuciowe wielokąty są motywem nad wyraz oklepanym jak na szkolne shoujo, to na dodatek nie sposób utrzymywać je w statusie quo, żeby po piętnastym tomie czytania w kółko tego samego człowiekowi nie pękła z frustracji jakaś żyłka. Znów obserwowanie dwóch par znajdujących się na różnym etapie budowania funkcjonalnych związków nie tylko jest co do zasady dużo świeższe i przyjemniejsze w odbiorze, ale nadaje też historii odpowiedniego dynamizmu. Raz patrzymy, jak zakochane z wzajemnością gołąbki uroczo do siebie gruchają, a raz rozczulamy się, gdy druga para zrobi drobny kroczek w stronę ponownego rozpatrzenia pytania "czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?". Na dodatek zarówno Aoki i Ida, jak i Aida z Hashimoto dostają na tyle podobną ilość czasu antenowego, że sympatycy którejkolwiek z powyższych frakcji nie powinni czuć się pokrzywdzeni.

Aoki zdecydowanie is not amused
 
Zaskakuje mnie również rozwaga autorek w prezentowaniu relacji męsko-męskiej. W standardowych BLkach tempo zacieśniania (a w końcu także i konsumowania) związków często bywa tak zawrotne, że japońskie tajfuny w szczycie sezonu wydają się przy nich muskającym policzki zefirkiem. Tymczasem tutaj poświęca się naprawdę sporo miejsca, aby pokazać punkt widzenia Aokiego oraz to, jak bardzo mimo miłosnego uniesienia czuje się w tej sytuacji niepewnie i nieswojo - i jest to całkowicie naturalne zachowanie, tym bardziej że mówimy tu o nastolatku, który dopiero co odkrył, że w sumie to jest bi (i że tak się w ogóle da, czego przyswojenie przychodzi Japończykom z jeszcze większą trudnością niż samo akceptowanie homoseksualizmu). Jednocześnie manga stara się nie wchodzić na zbyt grząskie tereny przyziemnych historii obyczajowych z prawdziwego zdarzenia, a skupia się na raczej pozytywnej atmosferze wzajemnego wsparcia i gromadnego kibicowania bohaterom, by byli ze sobą szczęśliwi. Jasne, mało to realistyczne, ale za to mocno dodające otuchy i pozwalające cieszyć się istnieniem tego lepszego alternatywnego świata pozbawionego uprzedzeń, nacisków czy chęci posiłkowania się krzywdzącymi stereotypami.

Strzały Kupidyna są passe. Teraz miłość wyraża się za pomocą karabinów maszynowych kaliber 6 mm
 
Nawet jeśli na sam koniec, to nie wypada mi nie wspomnieć o ślicznych akwarelowych obwolutach, jakimi manga ta się reklamuje. Może nie tworzą spójnego stylistycznie cyklu (chociaż niektóre można traktować jako nawiązujące do siebie pary), ale i tak bije z nich niesamowita lekkość i urok. I w sumie to cała ta seria taka właśnie jest - lekka i urocza, a przy tym nie szczędząca na humorze. Dodatkowo o ile po pierwszych rozdziałach jeszcze tliła się we mnie odrobinka wątpliwości w kwestii ostatecznego rozwiązania miłosnych roszad, tak teraz mogę z niezachwianą pewnością stwierdzić, że innego końca świata fabuły nie przewiduję niż przykładny, romantyczny happy end. Jeśli więc czegoś takiego wam właśnie do szczęścia potrzeba, to 9 tomów zakończonego Pożegnania pierwszej miłości powinno spełnić te oczekiwania z solidną nawiązką.

Jak widać - kultura rzucania wszystkiego i spitalania w Bieszczady nie jest obca nawet Japończykom

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze