Piłka jest okrągła, a bramek... w sumie trzysta?! - recenzja mangi Blue Lock (tom 1)

Dzieje sportówek na polskim rynku mangowym są chyba nie mniej burzliwe co Bałtyk we Władysławowie u szczytu sezonu wakacyjnego. Tego, jaką wtopą popularnościową okazało się u nas Kuroko's Basket, raczej nie trzeba nikomu przypominać, natomiast dość wspomnieć, że od tego tragicznego momentu wydawnictwa zaczęły wykazywać wysoce posuniętą wstrzemięźliwość w stosunku do sportówek wszelkiej maści, przez co nadzieje fanów na kolejne tego typu serie zostały pogrzebane w ciemnym, przepastnym grajdole. Jasne, od czasu do czasu pojawiały się w Polsce tytuły, które w mniejszym bądź większym stopniu przemycały sportowe motywy - jak ping-pong w Kwiecie i Gwieździe czy shogi w Marcowym lwie - jednak nie było to nic, co aspirowało do miana pełnoprawnej serii pełnej potu, łez i tężyzny fizycznej. Optyka zmieniła się jednak diametralnie wraz ze śmiałą (żeby nie powiedzieć: wariacką) zapowiedzią J.P.F-u, które ogłosiło wydanie 37-tomowego króla sportowych klasyków w postaci Kapitana Tsubasy. Niedługo potem niczym Filip z konopi wyskoczyło Studio JG, chwaląc się pozyskaniem licencji na 45-tomowe Haikyuu!!. I jakby tego było mało, w sierpniu 2022 roku do tego szacownego grona przecieraczy szlaków 2.0 dołączyło wydawnictwo Waneko, biorąc na klatę wypuszczanie kolejnego przypuszczalnie wielkiego hitu, jakim po emisji anime może okazać się Blue Lock.


Tytuł: Blue Lock
Tytuł oryginalny: Blue Lock
Autor: Muneyuki Kaneshiro (scenariusz), Yusuke Nomura (rysunki)
Ilość tomów: 20+
Gatunek: shounen, akcja, sportowy, dramat
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)

Yoichi Isagi razem ze swoją drużyną reprezentującą liceum Ichinan ma niepowtarzalną szansę awansować do rozgrywek krajowych. Jedyne, co stoi im na drodze, to jedenastka z liceum Matsukaze Kokuo ze stojącym na jej czele Ryosuke Kirą, wschodzącą gwiazdą i wielką nadzieją japońskiej piłki nożnej. W ostatnich minutach meczu Isagiemu udaje się przedrzeć na pole karne przeciwnika i stanąć oko w oko z bramkarzem, jednak zamiast strzelić, decyduje się podać do kolegi znajdującego się w nieco korzystniejszej pozycji. Niestety, los upatruje sobie właśnie ten moment, aby zakpić z głównego bohatera, ponieważ kumpel popisowo trafia w słupek. Piłkę natychmiast przejmują przeciwnicy, którzy nie tylko nie dopuszczają do wyrównania wyniku, ale podbijają go do 2:0, wygrywając tym samym cały mecz. Isagi myśli, że to już koniec jego wielkich marzeń o wytrwałym pięciu się po szczeblach dokonań, aby kiedyś móc zagrać w barwach reprezentacji... jednak wtedy przychodzi do niego list z samej Japońskiej Unii Futbolu. Okazuje się bowiem, że zimny prysznic w postaci blamażu reprezentacji w 1/8 MŚ 2018 skłania włodarzy federacji, aby obrać zupełnie nowy kierunek szkolenia przyszłej kadry zawodników. Tym czymś jest konkretnie Blue Lock - specjalny projekt, który spośród 300 rokujących nastoletnich piłkarzy ma wyłonić, a przy okazji również wyszkolić napastnika idealnego (czyt. idealnie egoistycznego), aby ten za cztery lata poprowadził nowy zespół Japonii po wymarzony puchar Mistrzostw Świata!

Ot, taki mały teaserek sportowej emerytury piłkarza w wieku lat 40

Choć słowa, które zaraz tu padną, mogą okazać się cokolwiek zaskakujące, prawdopodobnie nawet zuchwałe... jednak Blue Lock nie jest według mnie żadną sportówką. A przynajmniej się na takową nie kreuje w 1. tomie. Jeśli już, to bliżej jej do rasowego battle royale'a. Nie dość że koncept sportu drużynowego został tu mocno wykręcony i sprowadzony do stwierdzenia "umiesz liczyć, licz na siebie", to jeszcze cały ambaras polega na zwyczajnym eliminowaniu najsłabszych jednostek z walki o bycie królem strzelców jedynym napastnikiem młodego pokolenia godnym reprezentowania Japonii na mundialu 2022. Jednostek najsłabszych piłkarsko i oczywiście nie na śmierć, ale istota tego quasi-turnieju pozostaje ta sama. I chociaż początkowo bardzo mnie to fabularne założenie zaskoczyło, to pierwszy szok nieco opadł, kiedy odkryłam dorobek panów Yuusuke Nomury i Muneyukiego Kaneshiro. Okazuje się bowiem, że pierwszy z nich był wcześniej współautorem raczej średnich lotów battle royale'a pod tytułem Dolly Kill Kill, który dość nieelegancko skorzystał z piku popularności serii traktujących o mordujących się na prawo i lewo magicznych dziewczynkach. Znów drugi ma na koncie bogate portfolio składające się ze scenariuszy do wielu krwawych seinenów, w tym również do battle royale'i (do których należą chociażby dwie części chwalonego Kamisama no Iutoori). Ciężko zatem oczekiwać od takiego combo czegoś innego niż kolejnej mangi w badassowskim stylu.

Ej! To napastnicy z innych krajów nie mają w tej kwestii już nic do gadania?

I gdyby Blue Lock oferowało tylko taką nieskomplikowaną rozrywkę pokroju Pamiętnika Przyszłości, to pal sześć licho. Problem w tym, że seria stoi w dziwnym futbolowym rozkroku. Z jednej strony posiłkuje się nawiązaniami do prawdziwych wydarzeń (czy to danych z poprzednich mundiali, czy to sylwetek topowych gwiazd) i to się ogromnie chwali. Z drugiej jednak strony autorzy nie byli w stanie uniknąć robienia jakichś dziwnych fakapów albo myślowych wygibasów, przyznając zwycięstwo w Mistrzostwach Świata 2018 Belgii (zamiast Francji) albo powołując się na wypowiedzi znanych piłkarzy, których dani zawodnicy nigdy nie wypowiedzieli (próbowałam znaleźć wspomniane w mandze słowa Cantony i Pelego, ale nie natrafiłam na żadne ślady cytowanego bucostwa). I jasne, twórcy mają wszelkie prawo budować historię według założonego konceptu, jakkolwiek kontrowersyjny czy nieoczywisty by on nie był, natomiast razi mnie, że próbują wywrzeć na czytelniku określone wrażenie, posiłkując się nieumiejętnie preparowanymi informacjami. Więcej subtelności, panowie, bo byle zjadaczka mangi z Polski oglądająca mecze od wielkiego dzwonu będzie wam umiała wytknąć braki w poczynionym researchu.

Odnoszę wrażenie, że autorzy zaczęli pracę nad mangą idealnie w trakcie trwania mundialu 2018 i z braku laku zdecydowali się posiłkować przewidywaniami bukmacherów

Osobiście w sportówkach szukam czegoś zgoła innego niż chorobliwy egoizm, a szacunek do rywali czy umiejętna gra zespołowa to coś, co potrafi wzruszyć mnie do głębi nawet mimo tego, że aktywność fizyczna jest mi tak samo obca jak zdolność kredytowa. Jasne, nie można być też ciepłą kluchą obawiającą się wziąć na swoje barki odpowiedzialności, niemniej skończone chujki nie mają prawa bytu nawet w sportach indywidualnych, a co dopiero mówić o drużynówkach. Zresztą, co to ma być za power fantasy Japońskiej Unii Futbolu, która z dnia na dzień zmienia swoje nastawienie o 180 stopni i stwierdza, że skoro od dekad w 11 osób nie udało im się zdobyć Mistrzostwa Świata, to wystarczy wytrenować jednego nastoletniego koksa i kazać mu odwalić całą robotę? Gdyby to było takie proste, Zjednoczone Emiraty Arabskie już byłyby światową potęgą piłki nożnej. A przecież taka prawdziwa japońska drużyna siatkówki pięknie pokazuje, że można budować markę powolutku, ale do skutku! Dodatkowo niesamowicie bawi mnie to, że w Blue Lock tą bezwzględną, systemowo zaprogramowaną maszynkę do zdobywania goli zachciało się szukać akurat w honorowym jak jasny pieron narodzie japońskim. No ale jak się bombarduje odbiorców tonami isekajów, to potem się w ich móżdżkach roją takie niespełnione fantazje...

A co? Rodzą się tacy gotowi w kapuście?

Napisawszy to wszystko, choć Blue Lock wydaje się na ten moment sportówką dość... cóż... powiedzmy że niekonwencjonalną, jako wyładowany akcją shounen radzi sobie lepiej niż doskonale. Wystarczy tylko wyrzucić za okno uprzedzenia, nałożyć sobie na oczy okulary z filtrem z poprawności futbolowej, wyjąć michę popcornu i już - dobra zabawa gwarantowana. Chciałabym też szepnąć na uszko fanom Tokyo Ghoula, że znajduje się tu bohater będący wykapaną kopią Juuzou, ale obawiam się, że to może być troszkę za dużo na wrażliwe serca osób lubujących się w zdolnych, uroczych psychopatach. I z ręką na sercu, to naprawdę jest przednia seria, którą aż chce się pochłaniać garściami, zwłaszcza że sparingi wyglądają po prostu obłędnie (już z tego miejsca mogę zagwarantować, że anime takiej jakości wam nie zapewni). Jeśli natomiast ktoś szuka w Blue Lock dobrych wzorców do naśladowania i cynamonowych bułek do enjoyowania, to prawdopodobnie trafił nie pod ten adres co trzeba. Jest tu za to od groma przystojnych, szalonych chłopców, którzy są gotowi na wszystko, aby ziścić swój złoty sen o powołaniu do kadry narodowej.

Ufff, nie wiem, jak wy, ale ja się spociłam od samego patrzenia na tych spoconych chłopców... a nie, zaraz, chwila. Przecież mamy dziś 33 stopnie w cieniu!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

PS.

Spójrzcie, jakiegoż to interesującego koleżkę spotkałam w bibliotece Wydziału Informacji i Kultury Ambasady Japonii literalnie na dzień przed publikacją recenzji (i nie, wyjątkowo nie chodzi o Pikachu)

Prześlij komentarz

1 Komentarze

  1. Hm, no i zagwozdka... bo jak nie planowałam tego oglądać, tak w sumie to czuję się nawet zaciekawiona takim skrzywieniem koncepcji sportówki. Ale z drugiej strony obawiam się, że Aoashi mnie tak w tym sezonie rozpieści, że popatrzę na Blue Lock i będzie mi przykro. :( Tym bardziej, że wyjdzie też nowe YowaPeda.

    Poczekam może aż mądrzejsi ludzie obejrzą i najwyżej potem nadrobię?

    (Nominuję do eliminacji futsalowego buca, daleko by zaszedł.)

    OdpowiedzUsuń