Wszędzie dobrze, ale we wspólnym domu najlepiej - recenzja mangi Zapach miłości (tomy 4-6)

Czasami odnoszę wrażenie, że to nie posiadanie superbohaterskich mocy, nie udział w światowych spiskach ani nie teleportowanie się do innych światów na skutek bliskiego kontaktu trzeciego stopnia z Dziką Ciężarówką-kunem zasługuje na miano fikcji w najczystszej postaci, a bycie w zdrowej, romantycznej relacji. Oczywiście najbardziej mierzi mnie to, co wyprawia się w produkowanych na potęgę docu-soapach, gdzie odcinek bez nieślubnego dziecka, podejrzenia gwałtu i trzech zdrad jest odcinkiem straconym (i choć bardzo bym chciała nie posiadać tej wiedzy, to niestety sporadyczne powroty do rodzinnego domu wymuszają na mnie mimowolne przyswajanie tych puszczanych z telewizora bredni). Niestety to, co dzieje się w rzeczywistości, również nie napawa szczególnym optymizmem. Nawet wśród znajomych częściej niż rzadziej słyszę o sytuacjach, które aż chciałoby się podsumować tym samym dobitnym zdaniem co powtarzana do nieprzytomności fraza stosowana przy lekturze shoujo - "a przecież wystarczyło porozmawiać!". Tak, szczera rozmowa, w którą potrafią się zaangażować obie strony, to w obecnych czasach technika do złudzenia przypominająca jakieś legendarne ninjutsu, ostateczne bankai (czy tam rozpostarcie), szlachetne widmo tudzież nieodgadniony stand. Z tym większym błogosławieństwem przyjmuję na klatę dzieła popkultury, które potrafią z klasą oraz rigczem sprezentować odbiorcom to niemalże mityczne stworzenie.


Tytuł: Zapach miłości
Tytuł oryginalny: Ase to Sekken
Autor: Kintetsu Yamada
Ilość tomów: 11
Gatunek: seinen, komedia, romans, okruchy życia
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)

Po dwudniowej wycieczce spędzonej na Hokkaido w ramach prezentu urodzinowego dla Natoriego para bez reszty zakochanych w sobie gołąbków zaczyna dostrzegać, że coraz ciężej jest im się ze sobą żegnać i spędzać czas we własnych, pozbawionych towarzystwa czterech kątach. Gdy do Koutarou przychodzi list z przypomnieniem o kończącej się umowie najmu mieszkania, ta nie do końca sprecyzowana tęsknota wreszcie nabiera konkretnych kształtów, a mężczyzna pod wpływem impulsu postanawia zadzwonić do Asako z cokolwiek niespodziewaną propozycją, czy nie byłaby to aby dobra okazja, żeby zamieszkać pod jednym dachem! Zamiast jednak choćby stonowanego entuzjazmu, Yaeshima niepewnym głosem prosi o czas do namysłu, co natychmiast gasi zapał Natoriego niczym kubeł zimnej wody. Jest wręcz tak przerażony swoim nietaktownie przedstawionym konceptem (jakby skłoniło go do tego wyłącznie pismo od właściciela obecnego lokum, a nie pragnienie dzielenia z Yaeshimą każdej chwili swojego życia), że prosi kolegę z działu, Suzumurę, o konsultację w sprawie popełnionego faux pas. Przypadkiem do dwuosobowego orszaku dołącza również Tateishi, znajomy z Lilia Drop pracujący w dziale sprzedaży, który na swoje nieszczęście (a szczęście Natoriego researchującego związkowe problemy, aby samemu takowych uniknąć) całkiem niedawno został porzucony przez swoją wieloletnią partnerkę.

Rzeczywistość: perfekcyjny związek nie istnieje
Ja:

Zapach miłości wyróżnia się nie tylko tym, że ma niesamowicie mądrą, zgraną i wrażliwą parę głównych bohaterów, lecz także tym, że cała zgromadzona tu obsada - łącznie z postaciami najzupełniej trzecioplanowymi - to naprawdę ciekawi, choć czasem trochę nieoczywiści ludzie. Chyba największe wrażenie zrobił na mnie agent nieruchomości, który pokazywał Koutarou i Asako mieszkania. Od początku widać było, że to taki wykapany szczfany chujek, co to umie wcisnąć praktycznie każde mieszkanie, choćby miało chodzić o zdezelowaną drewnianą szopę. A że lada moment dwudziesty raz z rzędu miał szansę zdobyć tytuł pracownika miesiąca, co zapewniłoby mu awans do galerii wiecznej chwały, no to rzutem na taśmę próbował sprezentować to ostatnie brakujące w statystykach lokum, korzystając przy tym ze zwyczajowej naiwności pary zakochanych/narzeczonych/nowożeńców. I trzeba przyznać, że agent naprawdę się nie szczypie, oferując oczywiste buble, ale kiedy okazuje się, że jego klienci wcale nie są tak w ciemię bici, jak to zakładał... dość napisać, że puenta tej historii ogromnie przypadła mi do gustu. Na dodatek czytelnik nieustannie jest w ten sposób zaskakiwany, bo kiedy już myśli, że ma do czynienia z klasycznym schematem albo ogranym stereotypem, bohater nagle pokazuje nieco inne oblicze lub dzieli się życiowymi przemyśleniami, na widok których człowiek aż nabiera przemożnej ochoty, aby zakrzyknąć "ucz mnie, mistrzu!".

Przykład doskonale obrazujący zasadność przysłowia, że "kto z kim przestaje, takim (fetyszystą) się staje"

Zamiast próbować wmanewrować bohaterów w jakieś absurdalne konflikty opierające się na nieporozumieniach, autorka przedstawia zupełnie prozaiczne problemy i opakowuje je w lekką, zabawną, pouczającą otoczkę. Kwintesencją tej urokliwej prozy życia jest właśnie "arc" planowania, poszukiwania, a wreszcie wynajęcia i urządzania wspólnego lokum - coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się ostatnią rzeczą, jaka powinna być prezentowana na łamach mangi (o ile nie jest się serią stricte o deweloperce), lecz w rękach mądrej autorki wychodzą z tego cudownie odprężające okruchy życia. Nie wiem, czy w obecnym stanie rodzimej gospodarki kiedykolwiek uda mi się przytulić na własność mieszkanie i czy będę je dzielić z inną istotą (dwunożną, czteronożną czy też posiadającą korzenie), jednak zaręczam, że jeśli jakimś cudem się to stanie, zamierzam wdrożyć w życie wszystkie porady, jakie udało się podpatrzeć u Natoriego i Yaeshimy. Aż brakuje mi słów zachwytu na fakt, że bohaterowie poświęcili tyle czasu na rozmowy o tym, jakie mają osobiste potrzeby i co konkretnie powinno się znaleźć w nowym mieszkaniu, aby im obojgu żyło się odpowiednio komfortowo. Ba, obgadali nawet tak "trywialną" rzecz jak podział domowych obowiązków i Natori jak na prawdziwego chada przystało, nie zrzucił wszystkiego na ramiona kobiety (jak to Japończycy mają w zwyczaju traktować kury domowe), tylko od razu zaoferował, że sprzątanie łazienki można powierzyć jemu.

Przyspieszony kurs prawie-przedmałżeński im. Dobrego Kumpla Suzumury

Poza arcem planowania zamieszkania pod wspólnym dachem, tom 4. i 5. stoją w dużej mierze pod znakiem zapoznawania Natoriego/Yaeshimy z rodziną i najbliższymi znajomymi drugiej połówki. Highlightem tego maratonu pozostaje chyba wizyta w rodzinnym domu Asako, gdzie czeka absolutny final boss na miarę gier z gatunku soulslike - jej ojciec. Podobnie jednak jak w przypadku Keity, pod cienką warstwą sztampowego patriarchy, który nie ma najmniejszego zamiaru oddawać swojej ukochanej córeczki w łapska jakiegoś podejrzanego fircyka, kryje się dobry, szczery, wspierający padre troszczący się o dobro dziecka, które sporo się już w życiu nacierpiało przez kontakty międzyludzkie. Na dodatek początkowa szorstkość pana Yaeshimy wynikała też trochę z faktu, że wielu ważnych rzeczy z życia swoich pociech dowiadywał się jako ostatni, więc chęć sprostania zadaniu miesza się ze stresem i poczuciem winy, że może nie bez powodu tak często odsuwano go na boczny tor informacyjnego łańcuszka. Wszystko w tym zasługa Kintetsu Yamady, która umiejętnie prowadzi historię w taki sposób, aby pozostawała wartka i zabawna, a przy tym zawsze trafiała w samo sedno codziennych problemów współczesnych ludzi. I muszę przyznać, że chyba przy żadnej innej mandze nie rozczulałam się i nie wzruszałam tak często jak właśnie przy Zapachu miłości, utożsamiając się na poziomie emocjonalnym z praktycznie wszystkimi bohaterami, niezależnie od ich statusu, wieku, życiowych doświadczeń czy nawet narodowości (!).

Tam kij w wymarzonym facetem... dajcie mi takiego wymarzonego szefa!

Zapach miłości to manga, na którą nie zasłużyliśmy, ale której jak mało czego na naszym rynku potrzebowaliśmy. Stanowi ona bowiem absolutnie bezpieczną przystań, do której można na spokojnie wrócić po lekturze przekombinowanych szojek i zapomnieć przy niej o sztormach nieporozumień majtających psychiką nastoletnich bohaterów. Dokładnie. Ten tytuł jest niczym niezmącona fabularnymi głupotkami strefa komfortu. Odtrutka niwelująca zgagę wywołaną podnoszeniem poziomu żółci przez bucowatych love interestów. Terapia antystresowa, na widok której każdy introwertyk odetchnie z ulgą, nie musząc konsultować się z lekarzem ani farmaceutą, gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany... no, chyba sami już wiecie co. I jeśli są gdzieś na sali fani josei, którzy uważają, że spokojne życie nie może być przygodą samą w sobie, to mam przemożną ochotę  podsunąć im pod nos Zapach miłości i pokazać, że dla chcącego nic trudnego. Jasne, konflikty w związkach to całkowicie naturalna rzecz i manga Kintetsu Yamady absolutnie od tego nie ucieka, jednak co innego robić z jakiegoś problemu przeszarżowany spisek na dwadzieścia tomów, a co innego od razu próbować się z nim skonfrontować, przez co w najgorszym razie zajmuje on dwa... tyle że rozdziały (w tym co najmniej jeden poświęcony szczerej rozmowie). No. Mam więc cichą nadzieję, że Zapach miłości będzie ustanawiał nowe standardy tworzenia romansów, a nie stanowił piękny, choć odosobniony w boju rodzynek gatunku.

Ja na myśl, że jesteśmy już za półmetkiem historii...

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze