W życiu miałam szczęście dzielić przestrzeń zarówno z psami, jak i z kotami (a nawet z obiema frakcjami naraz) i chociaż z nabytych doświadczeń wynika, że w odwiecznej wojnie o wyższość danej grupy czworonożnych pupili bliżej jest mi do psiarza niż do kociarza, nie mogę powiedzieć, że nie doceniam uroku dumnych, chodzących własnymi ścieżkami kitków. Ba, chyba mało co z dzieciństwa tak wryło mi się w pamięć jak obraz czwórki dorastającej kociąt, które w te i nazad wędrowały sobie po podwórku mojego rodzinnego domu na wsi, przymilając się do każdego z domowników, którego tylko zdołały wypatrzeć. A jak pruły z uniesionymi ogonkami, gdy się je zawołało na jedzonko! Kurde, chyba zaraz się niekontrolowanie wzruszę... Z drugiej strony już na studiach musiałam przez bite trzy lata znosić humory dorosłej kotki należącej do współlokatorów i choć bywały momenty, kiedy łaskawie dała się ona podrapać za uchem, to jednak fakt, że nie byłam jej bezpośrednią żywicielką, działał mocno na moją niekorzyść jeśli chodzi o pozycję w hierarchii wszelkich ziemskich istot (stawiając mnie niżej od wykwintnego, martwego już kurczaka z puszki). Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, a ten przekrój dziwnych perypetii sprawił, że dziś lektura Starszego pana i kota pozwala mi się utożsamiać z praktycznie każdym z przedstawionych tu bohaterów.
Tytuł: Starszy pan i kot
Tytuł oryginalny: Oji-sama to Neko
Autor: Umi Sakurai
Ilość tomów: 8+
Gatunek: shounen, okruchy życia, komedia
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)
Choć pan Kanda i Fukumaru pokochali się wzajemnie praktycznie od pierwszego wejrzenia, to codziennie dowiadują się o sobie coraz to nowych rzeczy, które sprawiają, że przywiązanie kociaka do pana (i vice versa) zdaje się tylko pogłębiać. W szkole muzycznej, w której pracuje szanowany przez wszystkich mężczyzna, w mig zauważają nawet, że zaczął on tryskać niebywale wręcz dobrym humorem, co w pierwszej chwili przypisują za zasługi nowej romantycznej relacji. Oczywiście nie obędzie się też bez drobnych zmartwień. Pewnego razu próby Fukumaru, aby zdominować fortepian wywołujący u papcia napady smutku, kończą się wspięciem się nie na tę półkę co trzeba i zrzuceniem z niej cennej kolekcji płyt z archiwalnymi występami starszego mężczyzny. Kocurek oczywiście myśli, że wywoła tym nieopisany gniew człowieka, jednak papcio martwi się o coś zgoła innego... Kiedy indziej pan Kanda dowiaduje się, że w związku z tym, że Fukumaru niebawem stuknie pierwszy roczek życia, trzeba będzie udać się z nim do weterynarza i zadbać o... permanentne pozbawienie pupila klejnotów rodowych. Starszy pan ogromnie przeżywa fakt konieczności poddania kocurka zabiegowi kastracji, jednak nie chodzi o to, że chce oszczędzić zwierzęciu cierpienia (a przynajmniej nie tylko), co bardziej o obawę, że w tym jednym przypadku na wiele tysięcy kociak nie zdoła się już wybudzić z narkozy.
 |
Pan Kanda byłby szczerze zachwycony liczbą i różnorodnością kocich gratisów dodawanych przez sklep Waneko do tomików - był już notes, breloczek, naklejki, magnes na lodówkę...
|
W okolicach 3. tomu seria z Twittera przeniosła się do magazynu Gangan pixiv (cyfrowo) oraz Monthly Shounen Gangan (papierowo), dzięki czemu krótkie, czterostronicowe, humorystyczne scenki dziejące się głównie w domu pana Kandy przekształciły się w rasową niczym sam Fukumaru historię z ciągłym wątkiem fabularnym, sporadycznie uzupełnianym o jednostronicowe skecze w ramach odskoczni między rozdziałami. I nie da się ukryć, że zmiana ta nadeszła w idealnym momencie. Choć miło jest obserwować niewinne figle dwójki bohaterów, jeszcze lepiej jest zobaczyć ich życie w szerszej perspektywie, odbijając ją od innych postaci ludzkich bądź zwierzęcych. Najciekawszy z tego wszystkiego wydaje się dualizm postrzegania pana Kandy. Pomijając może zmarłą żonę i najlepszego przyjaciela, z którym zna się przeszło czterdzieści lat (!), mężczyzna jest uważany przez opinię publiczną za niesamowitego wirtuoza, na którego zwykły śmiertelnik może co najwyżej popatrzeć... ale żeby wdawać się z nim w luźną pogawędkę? O nie, to już jest zuchwałość nie do pomyślenia. Znów w domowych pieleszach pan Kanda to kociarz pełną gębą, który zrobiłby wszystko dla swojego puchatego skarbunia, a jego rigcz przepadł wraz z zakupem wyprawki dla Fukumaru. Jednocześnie kolejne tomy wciąż pełne są tego, czego można było zakosztować przy lekturze pierwszej części: więcej dziwnych kocich zachowań, więcej uroczych interakcji między papciem i pupilem oraz... więcej traumatycznych przebitek z przeszłości.
 |
Uch, starsi mężczyźni... ci to zawsze lecą na młodsze...
|
No właśnie. Czego mimo wszystko się nie spodziewałam po tej mandze, to że pan Kanda będzie skrywać nie mniej traumatyczną przeszłość co Fukumaru - a przypomnijmy, że kotek wcale nie miał lekko, przez wiele miesięcy przebywając w ciasnym boksie sklepu zoologicznego, gdzie raz po raz był odrzucany lub krytykowany przez pojawiających się w nim klientów. Oczywiście od samiutkiego początku było wiadomym, że stosunkowo niedawno doszło do śmierci ukochanej żona pana Kandy, która pozostawiła owdowiałego mężczyznę z ogromną wyrwą w sercu (tak ogromną, że mógł ją zapełnić tylko odpowiednio ogromny kocurek), niemniej okoliczności, w jakich doszło do nieszczęścia i jak to wpłynęło chociażby na życie zawodowe bohatera... szczerze mu tego wszystkiego współczuję. Jakby jednak było tego mało, pojawiają się również znacznie głębsze retrospekcje, sięgające aż do najdalszych lat dzieciństwa pana Kandy, kiedy to zdobywał swoje pierwsze muzyczne szlify jako kilkuletni jeszcze pianista. Niestety, przerost ambicji niektórych dorosłych odcisnął się sporym piętnem na zachowaniu chłopca (a później mężczyzny) i choć wyrósł z niego nie lada dżentelmen, to jednak dżentelmen ogromnie samotny i lękający się nawiązywać kontakty jako pierwszy. Pokazuje to jednak jeszcze dobitniej, że oba doświadczone przez los stworzenia dobrały się ze sobą niczym w korcu maku.
 |
To nie ja płaczę! To ty płaczesz!
|
Posiadanie fioła na punkcie zwierzaków ma jednak zasadniczy plus jeśli chodzi o kontakty społeczne - a mianowicie paląca potrzeba chwalenia się pięknem naszego pupila niszczy wszelkie bariery skrępowania, niezależnie od tego, czy rozpływasz się przed swoim starym przyjacielem, przed kolegami z pracy, ekspedientką ze sklepu zoologicznego czy też z dawna niewidzianym rywalem ze sceny. Zwłaszcza ten ostatni stanowi ogromnie ciekawy przypadek. Kanade Hibino aktywnie konkurował kiedyś z panem Kandą i skrycie żywił do niego urazę za to, że za nic w świecie nie był w stanie dorównać mu muzycznym kunsztem. Po wielu latach scenicznej działalności oraz wycofaniu się pana Kandy ze środowiska dochodzi jednak do zmiany w nastawieniu Hibino... a może więcej jest prawdy w starym góralskim twierdzeniu, że osoby kochające zwierzęta nie mogą być złymi ludźmi? Tak czy siak kiedy ścieżki obu panów w wyniku pewnego splotu przypadków ponownie się zbiegają, wreszcie są oni w stanie zdobyć się na dłuższą rozmowę niż tylko wymienianie kurtuazyjnych przywitań i jak się okazuje - z obu bohaterów są naprawdę równe chłopaki. Znaczy, o panu Kandzie to to było już wiadome od pierwszych kadrów pierwszego rozdziału, ale nawet ten skwaszony, mocno zadufany w sobie Hibino z czasem odkrywa przed czytelnikami ogrom mięciutkiego, wrażliwego wnętrza, wobec którego nie można przejść obojętnie.
 |
A mógł za... znaczy, zajęty matrymonialnie się okazać!
|
Ostrzegam jednak lojalnie, że jeśli sądziliście, że łzy z waszych oczu wycisnąć mógł jedynie sam początek opowieści, kiedy to pan Kanda popisowo przełamał schemat i przygarnął kolektywnie uważanego za brzydala Fukumaru... to musicie się przygotować na więcej takich momentów. Nie jakoś bardzo dużo, co to to nie - w końcu Starszy pan i kot to manga na wskroś urocza i podnosząca na duchu - ale średnio dwa razy na tomik pojawia się sytuacja, która bierze czytelnika totalnie z zaskoczenia i rozkłada go emocjonalnie na łopatki. Uważać trzeba również na objętość tomików, bo ani się obejrzycie, a wchłoniecie je za jednym posiedzeniem (tom 2. nie zajął mi chyba nawet 40 minut, tak się w niego pieruńsko zaangażowałam). Pod każdym innym względem seria ta to absolutnie fenomenalna, rozczulająca, przepuchata odskocznia od wielkich fabuł, skomplikowanych romansów i epickiej klepaniny, skrojona idealnie pod dojrzałych odbiorców, którzy szukają w literackiej fikcji odrobiny wiary w ludzkość...
...a jak nie w ludzkość, to może chociaż w milusie koty?
 |
Recykling à la Fukumaru
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu
Waneko.
0 Komentarze