Zepsucie aż do szpiku kości - recenzja mangi Blue Phobia (jednotomówka)

Niezwykle ciekawa to rzecz, że ostatnie kilkanaście miesięcy obrodziło nam niesamowicie w zapowiedzi lub premiery mocno "niebieskich" mang. W sierpniu 2020 roku Studio JG rozpoczęło przygodę razem z bohaterami studencko-pijackiej serii Grand Blue, a Waneko uśmiechnęło się szerzej w stronę fanów GL i zaprezentowało im urocze Luminous=Blue. We wrześniu zeszłego roku Kotełki zaczęły wypuszczać serię Blue Period skupiającą się na młodych artystach aspirujących do nauki na ASP, natomiast Studio niemal równolegle wyskoczyło z zawiłym licealnym trójkątem miłosnym (jakby licealne trójkąty miłosne mogły być jakiekolwiek inne niż zawiłe) przedstawionym w 8-tomowej Niebieskiej fladze. Niedługo potem, bo już w listopadzie Dango w ramach swojego imprintu mochiko wydało jednotomówkę BL o wdzięcznym tytule Blue! Blue! Blue!, po czym w ramach przedstawienia paczki nowości na 2022 rok Kluski ogłosiły jeszcze Blue Sky Complex, natomiast w grudniu... choć przez drukarniane zawirowania to ostatecznie w styczniu... do kolekcji Jednotomówek Waneko dołączyła recenzowana poniżej Blue Phobia.



Tytuł: Blue Phobia
Tytuł oryginalny: Blue Phobia
Autor: Eri Tsuyuroshi
Ilość tomów: 2w1 (z serii Jednotomówek Waneko)
Gatunek: seinen, akcja, dramat, horror, tajemnica, psychologiczny, sci-fi
Wydawnictwo
: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Poszukiwania nowych, a przede wszystkim efektywnych źródeł energii zaprowadziły naukowców na pewną wyspę, na której przed laty odkryto podwodne złoża niezwykle pięknej rudy. Morski szafir - bo tak ochrzczono niezwykły minerał - o średnicy zaledwie 1 centymetra jest w stanie zaspokoić zapotrzebowanie na prąd wszystkich gospodarstw domowych w Japonii, nie wytwarzając przy tym absolutnie żadnych zanieczyszczeń. Brzmi jak bajka? Czyli prawem równowagi musi się w tej sprawie kryć również jakiś szkopuł. Całkiem spory nawet, bowiem szybko okazuje się, że długotrwały kontakt z morskim szafirem wywołuje specyficzną chorobę nazywaną indygopatią. Na pierwszy rzut oka schorzenie powoduje malownicze zabarwienie skóry, oczu i włosów na intensywnie niebieski kolor, jednak w rzeczywistości prowadzi do nieodwracalnego zmineralizowania kości i przemienienia ich w złogi bezcennego morskiego szafiru. Resztę można sobie dopowiedzieć... lub może to za nas zrobić manga, przedstawiając losy pewnego mężczyzny, który nie dość, że budzi się przywiązany do łóżka, nie dość, że jego ręce są naszpikowane wenflonami i rurkami, to jeszcze kompletnie niczego nie pamięta! Zanim do reszty wpadnie w panikę, w porę ratuje go nadspodziewanie silna dziewczyna, przebijając się do sali zabiegowej gołymi niebieskimi rękami. Kim dla siebie są? Jak mogą wyrwać się z tej opresji? I czy każdy thriller musi się prędzej czy później skończyć konfrontacją z szalonymi naukowcami?

Oczywiście takich niegroźmych badań! W sensie że morfologia, tomografia, może jakaś punkcja kolana... oderwanego od reszty ciała...

Gdyby ktoś mi powiedział, że Blue Phobia jest adaptacją jakiegoś mniej znanego hollywoodzkiego akcyjniaka, to natychmiast bym w tę rewelację uwierzyła. No i odwrotnie - gdyby jakiś reżyser postanowił wziąć fabułę tej mangi na warsztat i zrobić z niej pełnoprawny blockbuster, miałby szansę rozbić nie lada bank (choć w obecnej sytuacji box-office'owej pewnie raczej mniejszy niż większy). Jest tu bowiem wszystko, co składa się na epickie widowisko: są pościgi, są wybuchy, jest dużo filozoficznych dywagacji nad ludzką naturą i granicami humanitarnego zachowania w imię naukowego postępu, ale też i szczypta horroru. W takim przypadku jak ten ogromnie szkoda, że manga jest zaledwie czarno-białym komiksem, bo aż chciałoby się zobaczyć na własne oczy - a nie tylko oczyma wyobraźni - ten wszechobecny, przytłaczający kolor indygo. No i nie powiem, podczas lektury cały czas gdzieś z tyłu głowy miałam pewne skojarzenia z popularnym niegdyś (choć nie wiem, jak teraz) fanfikowym uniwersum opartym na fikcyjnej chorobie zwanej hanahaki. Zarówno tam, jak i w Blue Phobia przedstawione schorzenia wydają się hipnotyzująco piękne, a przecież stoi za nimi niesamowite nieszczęście i powolna, nieuchronna śmierć w agonii.

Czyżby to był prequel do "Indiany Jonesa i Królestwa Kryształowej Czaszki"?

Było o niewątpliwych plusach tej jednotomówki, czas jednak też na spory minus, zwłaszcza jeśli jesteście koneserami dobrze napisanych bohaterów przechodzących jakąś ciekawą przemianę. Wydawałoby się, że mamy tu aż cztery postacie, które mogłyby reprezentować jakieś interesujące, niejednoznaczne postawy, jednak ani protagoniści, ani tym bardziej antagoniści nie zostali przedstawieni wiarygodnie. Największy bulwers wywołała u mnie spontaniczna przemiana naczelnego złodupca - wystarczyło przelotne spojrzenie na jeden heroiczny czyn głównego bohatera, żeby zrobił on smutną minkę i stwierdził melancholijnie "ojojoj, tak naprawdę to ja wcale nie chciałem wymordować całej ludzkości" (dokładnie w tym znaczeniu, choć oczywiście w nie tak komicznych słowach... chyba). Jestem też zawiedziona kreacją jedynej liczącej się postaci żeńskiej, która co prawda łoi tyłki aż miło i w ogóle bez niej nie byłoby nawet na kim oka zawiesić, ale poza urodziwą buzią oraz imieniem nie wiemy i nie dowiadujemy się o niej absolutnie nic - ani jak długo przebywa w ośrodku, ani czy ma do kogo wracać, ani nawet dlaczego to właśnie ona skłoniła głównego bohatera do zmiany nastawienia. A przecież wartka akcja godna hollywoodzkich produkcji czy bardzo ograniczona liczba rozdziałów wcale nie przeszkadzają w tym, aby zrobić to dobrze - koronnym dowodem niech będzie chociażby mangowa wersja All you need is kill. Fabuła przedstawiona w zaledwie dwóch tomach również zapieprzała aż miło, a jednak udało się przedstawić niezwykle wiarygodną, a zarazem skomplikowaną relację między parą głównych bohaterów... i to mimo obecności analogicznego motywu "amnezji".

Ej, przecież to nie jest żaden thriller, tylko pierwszy lepszy wtorkowy poranek po piątkowej popijawie w akademiku

Zdecydowanie największe wrażenie zrobiła na mnie w Blue Phobii obwoluta. To zaczyna być całkiem chlubna tradycja kultywowana przez wydawnictwo Waneko, aby urozmaicać w jakiś nietuzinkowy sposób wypuszczane na naszym rynku mangi. Dopiero co zachwycałam się nad Kasane i jej lakierem (bardzo) wybranym, brązowe okładki Shadows House poznaczone śladami sadzy to oczywiście klasa sama w sobie, ale i w serii Jednotomówek Waneko dzieje się całkiem sporo. Obwoluty w Opowieściach o białej księżniczce oraz Theo przypominają fakturą drobno tkane płótno, Pan Cykada ma urocze okienko niczym w czekoladzie Nussbeisser, a teraz pojawiła się Blue Phobia, która została ozdobiona lakierem metalicznym, ale nie w miejscu tytułu, jak można się spotkać we wspomnianym już Shadows House, Atelier spiczastych kapeluszy czy Dziewczynce w Krainie Przeklętych. Tutaj występuje on na... szkielecie kobiety! Jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim zastosowaniem uszlachetnienia i muszę przyznać, że efekt jest prawdziwie oszałamiający. Jeśli zastanawiacie się, jaką mangę warto wyeksponować w kluczowym miejscu swojego pokoju lub salonu, żeby zaproszeni goście mogli pokiwać z uznaniem głowami (zamiast przewracać ze zgorszeniem oczami) na wasze hobby, to Blue Phobia sprawdzi się wprost znakomicie...

...no chyba że potrzebujecie jakiegoś nieoczywistego narzędzia zbrodni tak na wszelki wypadek, wtedy lepsza będzie edycja kolosalna Attack on Titan.

Ciężko dobrze uchwycić ten efekt na zdjęciu, ale obwoluta świeci się pięknie niczym psu... obśliniona piłeczka!

Nie jest to może najlepsza czy najładniejsza jednotomówka w historii całego cyklu stworzonego przez Waneko, choć trzeba też zaznaczyć, że w tym boju manga ta ma aż 62 konkurentów. A przecież liczba ta wciąż będzie rosła. Blue Phobia to porządna pozycja, zapewniająca solidną dawkę rozrywki i kilka ciekawych wizualnie konceptów, choć momentami jest trochę zbyt naiwna w stosowanych chwytach fabularnych (jak przy akcjach ze wspomnianym już antagonistą czy w samym już epilogu historii). Odnoszę też wrażenie, że można byłoby dużo bardziej pogłębić konflikt między korzyściami wynikającymi z zastosowania morskiego szafiru do celów produkcji czystej energii a niespecjalnie etycznymi sposobami, w jaki naukowcy doszli do jego produkcji - najlepiej z zaangażowaniem społeczeństwa, a nie ograniczeniem się do zaledwie trójki walczących o prawa człowieka bohaterów i bandy totalnie przegniłych moralnie naukowców sponsorowanych przez lożę skrywających się w cieniu prezesów. Szkoda, że zabrakło tu jakichkolwiek odcieni szarości... za to z pewnością nie można narzekać na dostępność błękitu.

Nawiązanie w tym kontekście do "Kształtu wody" to prawidziwie solidna dawka ironii z gorzką nutką hipokryzji

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze