Kuchnia (nie tylko) molekularna - recenzja mangi Dr. Stone (tomy 11-13)

W grudniu podczas eventu Jump Festa 2022 ogłoszono, że musimy uzbroić się w nie lada cierpliwość, bowiem na trzecią część animowanego Dr. Stone'a przyjdzie nam poczekać aż do 2023 roku. Pozostaje trzymać kciuki, że czas ten zostanie dobrze spożytkowany przez animatorów ze studia TMS Entertainment (w co nie mam powodów wątpić), a sezon nie skończy się na skromnych 11 epizodach. Na całe szczęście odrobinę wcześniej - bo latem 2022 - na osłodę cierpienia dostaniemy jeszcze odcinek OVA, który skupi się na jednym z nowych, kluczowych dla morskiej wyprawy bohaterów, Ryusuim Nanamim. A jeśli to za mało, to wydawnictwo Waneko przygotowało dla nas znacznie lepsze rozwiązanie w postaci kilku soczystych tomików mangi, które zdrowo już prześcignęły fabułę anime i opowiadają o wydarzeniach wywracających do góry nogami dotychczasowe sielskie składanie wynalazków czy odkrywanie coraz to nowych minerałów. Zresztą, w Japonii manga nieuchronnie zbliża się do finiszu, także czas już najwyższy kończyć radosną klepaninę z lokalnymi wrogami, a trzeba zacząć zgłębiać tajemnice kryjące się za petryfikacją na światową skalę.



Tytuł: Dr. Stone
Tytuł oryginalny: Dr. Stone
Autor: Richiro Inagaki (scenariusz), Boichi (rysunki)
Ilość tomów: 24+
Gatunek: akcja, przygodowe, komedia, dramat, sci-fi, shounen
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)

Po wygraniu wojny z Imperium Tsukasy czas na kolejny wielki krok w stronę odbudowy cywilizacji do wcześniejszego stanu - a jest nim nie co innego, jak odkrycie tajemnicy stojącej za petryfikacją ludzkości przed 3700 laty! Przede wszystkim Senku chciałby dogłębnie zbadać (jak również wykorzystać do leczenia niektórych śmiertelnie rannych kolegów) technologię zielonych promieni zdolnych zamieniać tkankę w kamień, a żeby to zrobić, należałoby dotrzeć do miejsca, skąd światło zostało wyemitowane. Gorzej, że najprawdopodobniej znajduje się ono... dokładnie po przeciwnej stronie kuli ziemskiej od aktualnego położenia wioski Ishigami, czyli gdzieś w okolicach Ameryki Południowej. Jak można się domyślić, aby się tam dostać, potrzebny będzie nie lada środek transportu, bo statek godny najznamienitszych odkrywców epoki renesansu. No i oczywiście ktoś, kto będzie umiał takim ustrojstwem sterować, w przeciwnym razie łajba pójdzie na dno przy pierwszym lepszym sztormie. Aby tego dokonać, Senku postanawia z pomocą resztek roztworu przywrócenia do życia odpetryfikować Ryusuia Nanamiego, dawnego dziedzica konglomeratu Nanami, a zarazem dość buńczucznego fanatyka żeglarstwa. Ten jednak nie tylko zgadza się wziąć udział w wyprawie pod warunkiem odnalezienia złóż ropy, ale zaprowadza też w Królestwie Nauki zupełnie nowe porządki, oparte na starym jak świat koncepcie - a mianowicie na... mamonie.

Bez pracy nie ma kołaczy... a bez pieczywa się świata nie zdobywa!

Tom 11. oraz pierwsza połowa tomu 12. to mocna przejściówka, która skupia się przede wszystkim na zespołowej budowie statku oraz na żyćku jako takim, na czele z tworzeniem mapy okolicy, wydobywaniem rud żelaza, uprawą roli czy pieczeniem chleba (oraz innych nowoczesnych frykasów). Oczywiście w wydaniu Dr. Stone'a mogłabym czytać nawet o masowej produkcji zwierzęcego kompostu i byłabym tym faktem szczerze zachwycona, natomiast trzeba przyznać, że przez te półtora tomu wydarzenia zapieprzają trochę aż za bardzo. Przyjęte przez autorów zawrotne tempo streszczania postępu prac (które trwają niebagatelny rok!) jest oczywiście zrozumiałe, bo czytelnicy magazynowego Shounen Jumpa mogliby szybko stracić zainteresowanie przeciąganiem takich okruchów życia nauki i dać wyraz niezadowoleniu w postaci kiepskich wyników ankiety popularności. A tego z pewnością żadna ze stron by nie chciała. Natomiast nie ma się co oszukiwać, że te rozdziały wypadają... hm, może nie słabiej, ale są po prostu wyjątkowo epizodyczne i stanowią swego rodzaju trening arc przed kolejnymi, znacznie ważniejszymi, czekającymi na bohaterów wyzwaniami.

Niby mówią, że sztuka gotowania to taka odmiana chemii, tylko szkoda, że nikt nie dodał, że zwykle chodzi wtedy o pirolizę czerstwej buły

A tym wyzwaniem - zanim udamy się w odległą podróż na drugi kraniec świata - będzie Wyspa Skarbów, na której tuż po Wielkiej Petryfikacji wylądowała szóstka ocalałych astronautów z Byakuyą na czele. Jak można się było zorientować już dużo wcześniej na podstawie wyczytywanych między wierszami informacji, te wysepki na jeziorze, na których znajduje się wioska Ishigami, to kompletnie inna okolica niż miejsce, gdzie pierwotnie osiedlili się ostatni przedstawiciele ludzkości. Jak się z czasem okazuje, faktycznie protoplaści Chrome'a, Kohaku i reszty przybyli do Japonii skądś indziej, na dodatek na wyraźne życzenie Byakuyi, który słusznie przeczuwał, że znajdujący się na Honsiu Senku będzie po przebudzeniu potrzebował sojuszników i dlatego zawarł warunek o podjęciu próby przepłynięcia przez morze w przekazywanych przez kapłanki Stu Opowieściach. Jednocześnie należało założyć, że przeprawa prymitywnymi łodziami była na tyle niebezpieczna dla niezbyt zaawansowanego technicznie ludu, że nie cała społeczność zdecydowała się na porzucenie stałego lądu i ruszenie w nieznane. A to znów nakazuje przypuszczać, że na Wyspie Skarbów, gdzie znajdują się pozostawione przez Byakuyę artefakty, może także żyć w najlepsze zupełnie inne, niespetryfikowane plemię.

Einstein totalnie wygląda jak postać, którą mógłby zaprojektować Boichi

Jak nastawieni do przedstawicieli Królestwa Nauki będą (prawdopodobnie) zamieszkujący Wyspę Skarbów tubylcy to jednak jedna kwestia, a przecież są jeszcze inne dylematy. Aby morska wyprawa mogła się udać, potrzebny jest nie tylko znamienity kapitan i budowniczy łodzi w jednym, ale też ktoś, kto będzie w stanie zadbać o odpowiednio wartościowe pożywienie w ciągu nie tak wcale krótkiego rejsu przez pół globu. I tu na ratunek przychodzi prawa ręka Ryusuia, czyli François - drobnej budowy lokaj płci jakby nie do końca istotnej, który mógłby śmiało stawać w szranki z samym Sebastianem z Kuroshitsuji jeśli chodzi o stoicyzm i wszechstronność posiadanych kompetencji. Interesujące jest również to, że François często powtarza zwrot "pragnienie jest słuszne", co na pierwszy rzut oka może się wydawać pustym komplementem wypowiadanym na cześć rozpieszczonego panicza Nanamiego. Szybko wychodzi jednak na jaw, że ta okazywana od pierwszych sekund od odpertryfikowania chciwość Ryusuia nie tylko wcale nie jest bezduszna czy skupiona wyłącznie na jego własnym dobrobycie... ale stanowi absolutnie niezbędny do rozwoju całej społeczności pęd. W końcu to właśnie pragnienie usprawnienia życia zaprowadziło naszą cywilizację do miejsca, w którym możemy bez przeszkód latać w kosmos, komunikować się z miliardami osób na całym świecie czy wpieprzać do oporu dostępne w byle Biedronce azjatyckie łakocie, a zadowalanie się tym, co się ma, oznacza nic innego, jak po prostu naukową śmierć.

Oj, niech się Kohaku lepiej cieszy, że Ryusui nie jest z Polski i nie ma na drugie "Janusz"...

Nie powiem, zabolało mnie serduszko na to ogłoszenie rozpoczęcia ostatniego arcu w Dr. Stone, ale wszystko, co dobre, musi się kiedyś skończyć. A lepiej, żeby się skończyło u szczytu swojej jakości, niż żeby zaczęło ryć nosem w mule (choć w tym konkretnym przypadku rycie nosem w mule oznacza tylko to, że przygarnięty przez Senku i spółkę dzik szuka trufli). Będąc mniej więcej w połowie długości mangi czuć jeszcze mnóstwo potencjału w przedstawianej przez Boichiego i Inagakiego fabule, zwłaszcza gdy z codziennej rutyny naukowego Robinsona Crusoe przeszliśmy na pełnego McGywera czy innego kręcącego się po buszu Indianę Jonesa. Dodatkowo mogę z czystym sumieniem zarekomendować, że Dr. Stone nie ustępuje ani na krok takiemu SPYxFAMILY, szczególnie że nasi znajomkowie z Naukowego Królestwa nie mieli najmniejszych problemów z tymczasowym przebranżowieniem się na potrzeby fabuły i przeprowadzeniem regularnej szpiegowskiej infiltracji! No więc proszę bardzo - nie dość, że dla chcącego nie ma nic trudnego, to jeszcze bardzo chciałabym zobaczyć, jak bez swoich fantazyjnych gadżetów poradziłby sobie w środku dziczy taki Loid Forger...

Metal jest wiecznie żywy! Jego fani tym bardziej!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze