Jak się autor spieszy, to się diabeł cieszy - recenzja mangi W zasięgu ręki (jednotomówka)

Od paru lat mimochodem śledzę najnowsze BLkowe publikacje - jeśli nie z pełnoprawnej lektury, to chociaż z samych okładek - jednak pojawiają się tego tak ogromne ilości, że nie sposób jest za wszystkim nadążyć. Właśnie dlatego kiedy Dango ogłasza kolejne tytuły w ramach swojego imprintu, w dziewięciu przypadkach na dziesięć ze zdumieniem otwieram usta, po raz pierwszy w życiu widząc zapowiadane mangi na oczy (ten dziesiąty przypadek to najpewniej jakaś kontynuacja wydawanej już u nas marki, więc chcąc nie chcąc można się domyślić jej istnienia). A nie są to wcale żadne skamieliny, o nie nie nie! Najnowsza propozycja pod tytułem W zasięgu ręki to kolejna gorąca świeżynka ledwo co wyciągnięta z piekarnika, bo została wydana w Japonii jeszcze w zeszłym roku. Prawdopodobnie za zainteresowaniem rodzimego wydawnictwa znów stały nagrody zdobyte w plebiscycie na najlepsze mangi BL 2021 roku, w którym Sei zajęła ze swoją debiutancką pracą 9. miejsce w kategorii nowicjuszy. Niby nie jest to wysoka lokata, ale przy tym natężeniu młodych, zdolnych autorów i autorek latami szlifujących swoje umiejętności na doujinach - każde wyróżnienie wydaje się być na wagę złota. Albo chociaż kontraktu w magazynie.

Tytuł: W zasięgu ręki
Tytuł oryginalny: Come to hand
Autor: Sei
Ilość tomów: 1
Gatunek: romans, dramat, okruchy życia, boys love
Wydawnictwo: Dango
Format: 182 x 128 mm (bez obwoluty, ze skrzydełkami)

Choć zupełnie na to nie wygląda, Umino ma już 35 lat na karku i jest szanowanym przez uczniów nauczycielem muzyki w liceum. Oraz opiekunem kółka muzycznego. A przy okazji także zastępcą jednego z obłożnie chorujących wychowawców. Ufff. To całkiem sporo jak na jednego człowieka, dlatego trudno się dziwić, że pewnego zimowego wieczora przemęczony Umino poślizgnął się na chodniku, upadł... i już nie miał sił, aby wstać, tracąc przytomność pośród szalejącej zamieci. Zamiast krzepy miał jednak mnóstwo szczęścia, ponieważ wykorpytnął się akurat tuż obok studia tatuażu, w którym przebywał po godzinach Arashi. Mężczyzna zabrał Umino do ciepłego wnętrza i już chciał wzywać karetkę, lecz nauczyciel po zasłużonej drzemce zdołał się ocknąć sam z siebie. Kiedy w pierwszej chwili usłyszał o studiu tatuażu i zobaczył dziary na jednej z rąk wybawiciela, trochę spanikował, ale po rozmowie z niezwykle przyjaznym, rzeczowym Arashim uspokoił się i nawet obiecał odwdzięczyć się za ratunek. Nazajutrz Umino faktycznie wpada do studio , wręczając w ramach rekompensaty torbę ze słodyczami, natomiast Arashi - widząc czerwone od mrozu ręce pana nauczyciela muzyki - najpierw go opatruje, a na do widzenia wręcza mu swoje rękawiczki wraz z kremem do dłoni. Od tego momentu mężczyźni spędzają ze sobą coraz więcej czasu, a przypadkowa znajomość przeradza się w relację, w której łączy ich znacznie więcej, niż Umino mógł się spodziewać.

Idealnie milusi zestaw preorderowy do idealnej strefy komfortu

Pomysł na historię zapowiadał dużo dobrego, bo rzadko mamy do czynienia z obdziaranymi bohaterami, którzy nie należą do żadnej yakuzy, tylko są zupełnie zwykłymi, szacownymi obywatelami. No ale właśnie. O ile w kulturze europejskiej czy amerykańskiej tatuaże nie są już niczym zaskakującym, ba, dla wielu są tak samo naturalną ozdobą ciała jak kolczyki czy farbowane włosy, tak w Japonii do zakończenia II wojny światowej tatuaże były całkowicie zakazane, a i dziś, choć legalne, są kojarzone przede wszystkim ze światkiem przestępczym. W efekcie osoby z dziarami często nie mają chociażby wstępu do onsenów czy na baseny (nie zawsze, nie wszędzie i nie każdy, ale wciąż jest to dość popularny zakaz). Skonfundowanie Umino na widok rękawa Arashiego nie powinno więc dziwić i chociaż nasz główny bohater powstrzymał się przed jakimikolwiek lekkomyślnymi komentarzami, to jednak można łatwo wyczuć, że mimowolnie podejrzewał swojego wybawiciela o konszachty z yakuzą. Tym fajniejsza jest to historia, kiedy ułożony, pracowity nauczyciel muzyki - no normalnie wzór wszelkiej narodowej poprawności - zaczyna się fascynować Arashim i tworzonymi przez niego projektami, którym wcale nie jest tak daleko od pełnoprawnych dzieł sztuki.

Ja się pewnie nie znam, ale takie projekty dziar chętniej bym powiesiła na ścianie niż jakikolwiek pełnoprawny obraz z serii Blue period
 
Niestety dla równowagi manga ta ma poważny problem z pacingiem. Oczywiście doceniam i pochwalam rozplanowanie fabuły w taki sposób, że nie ma w niej ani grama dram - czy to sztampowych, czy w ogóle jakichkolwiek - ale żeby robić sympatyczne okruchy życia toczące się swoim niespiesznym tempem, to trzeba posiadać nie lada umiejętności. Tu ich zwyczajnie zabrakło. Pomniejsze wątki zaczynają się i do niczego nie prowadzą, a przeskoki między kolejnymi scenami bywają naprawdę dziwne i czasami nie wiadomo, czemu właściwie dany fragment miał służyć. Miałam tak na przykład ze sceną na imprezie, która bez ostrzeżenia zamienia się w przymierzanie bluzy Arashiego w jego mieszkaniu (z sugestią, że dzieje się to już następnego dnia). Tak naprawdę jednak nic nie stałoby na przeszkodzie, gdyby cała rozmowa towarzysząca przebierankom odbyła się w poprzedniej lokacji albo żeby chociaż bohaterowie dali wcześniej znać, że wolą wyrwać się z uroczystości i udać się w ustronniejsze miejsce. Innym razem Arashi musi na dwa tygodnie lecieć w ramach wyjazdu służbowego za granicę i teoretycznie obaj bohaterowie bardzo to przeżywają... gdyby z perspektywy czytelnika cała rozłąka nie została rozpisana na zaledwie osiem stron (i to tylko z perspektywy Umino). Skoro nie dało się wygospodarować więcej miejsca, to można to było chociaż ograć w inny sposób, nie wiem, pokusić się o jakąś zbitkę niemych kadrów ze smutnymi bohaterami odliczających kolejne dni do upragnionego spotkania czy coś w tym rodzaju...

Głodnemu chleb na myśli... a głodny głodnemu chleb wypomni

Z jednej strony pierwsza manga Sei ma swój urok i jest osadzona w ciekawej przestrzeni (studio tatuażu), ale z drugiej nie wykorzystuje w pełni posiadanego potencjału z powodu popełnienia wielu szkolnych błędów z zakresu konstrukcji komiksu. O dziwo na tym tle o wiele lepiej wypada dodany na końcu tomiku one-shot opowiadający o młodym aktorze, który ma zagrać w adaptacji książki swojej ukochanej, unikającej publicznych wystąpień autorki... czy raczej autora, jak to szybko wychodzi na jaw. Historyjka ta, choć z oczywistych względów mocno przewidywalna, jest jednak przedstawiona o wiele sprawniej i gdybym miała się czepiać, to dopatrzyłam się w niej może jednej strzelby Czechowa, która ostatecznie nie wystrzeliła w spodziewanym kierunku. W każdym razie jeśli ktoś szuka jakiejś przyjaznej historii z dorosłymi bohaterami, odpowiedniej dla osób rozpoczynających swoją przygodę z BLkami, to jednotomowe W zasięgu ręki idealnie spełni przydzielone mu zadanie. Bardziej wymagającym czytelnikom mimo wszystko odradzam napalanie się na ten tytuł, bo to tylko (albo aż) przyjemny, nieporadnie rozrysowany przeciętniaczek.

Aż można pomyśleć, że dramatyczny tytuł mangi odnosi się do kawusi na wynos, która niby jest blisko (bo kawiarnia za plecami), ale jednak daleko (bo tego dnia to by była już piąta z rzędu).

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Dango.

Prześlij komentarz

0 Komentarze