Niezależnie od tego, czy w sławnym MALowym konflikcie o najlepsze anime ever staliście po stronie FMA: Brotherhood, czy jednak finałowego sezonu Fruits Basket, wszyscy są tego samego zdania, że warto robić rebooty. Honorujące materiał źródłowy rebooty, warto zaznaczyć. Sukces obu tych marek z pewnością nie byłby tak olbrzymi, gdyby twórcy - reżyserzy, scenarzyści, asystenci producentów, animatorzy, kompozytorzy, aktorzy głosowi, i tak dalej, i tak dalej - nie uznali, że warto być cierpliwym i po prostu dobrze opowiedzieć historię, która już w jednym medium doskonale się sprawdziła. W przeciwieństwie jednak do przygód dwójki młodych alchemików (i JPF-u, który rzucił hasło o ekskluzywnym, zbiorczym wydaniu FMA, po czym tradycyjnie zamilkł na wieki), Polakom na otarcie łez po zakończeniu animowanego Owocowego Koszyczka zostało jeszcze kilka ostatnich tomów odświeżonej edycji mangi. I bardzo dobrze, bo co czytanie mangi w swoim własnym tempie to czytanie mangi w swoim własnym tempie...

Tytuł: Fruits Basket
Tytuł oryginalny: Fruits Basket
Autor: Natsuki Takaya
Ilość tomów: 12
Gatunek: shoujo, komedia, romans, dramat, psychologiczny, szkolne życie, supernatural
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)
Wielkimi krokami zbliża się festiwal kulturowy, na którym klasa Toru zamierza w ramach atrakcji wystawić na szkolnej scenie Kopciuszka. Zanim jednak pomyślicie, że nasza główna bohaterka idealnie nadawałaby się na angaż do roli pracowitego dziewczęcia, które w ferworze imprezowej nocy gubi szklany pantofelek, to zawistne o bliską relację z Yukim koleżanki postanawiają jednogłośnie zrobić z niej... przyrodnią siostrę Kopciuszka (granej nomen omen przez ostatnią nadającą się do tej fuchy osobę, czyli Hanajimę). Znów w tle dwójka młodzieńców z rodu Soma przeżywa ważne konfrontacje ze swoimi uczuciami. Yuki zwierza się Kakeru, że choć jego znajomość z Toru sięga dalej, niż mogłoby się wydawać, to widział w niej raczej figurę matki niż obiekt romantycznych uczuć - a to definitywnie i ostatecznie wyklucza chłopaka z wyścigu o serce Hondy. Znów Kyo zaczyna sobie przypominać rzeczy, o których usilnie starał się zapomnieć, w tym rozmowę z nie kim innym, a z... mamą Toru. W dzieciństwie Kyo miał okazję zapoznać się z całą historią burzliwej młodości Kyoko oraz tym, jak poznała ona Katsuyę - najpierw przystojnego praktykanta w gimnazjum, a później męża i ojca rodziny Honda.
 |
Kureno i Uo nie mają szczęścia nawet na okładkach - niby są siebie tak blisko (kolejne tomy serii), a jednak tak daleko (bo na oddzielnych tomikach)
|
Historia znajomości rodziców Toru to wreszcie pierwsze (no, dobra, może drugie po przeszłości Momijiego) tragiczne backstory, które ma ręce i nogi. Do tej pory jeśli któreś z bohaterów lub bohaterek miało gorszych rodziców, to byli oni jakimiś cholernie toksycznymi, wynaturzonymi sadystami, którzy nienawidzili swoich dzieci, ponieważ albowiem tak miało być i koniec. Tymczasem Kyoko dość aktywnie zapracowała sobie na rozpad swojej rodziny, której dało się parę rzeczy zarzucić, ale mimo wszystko nie była to patologia na patologii i patologią poganiana. Jasne, rolą rodziców jest wychowywanie swojej pociechy w taki sposób, aby wyrosło na szczęśliwego, samodzielnego członka społeczeństwa. Nie sposób się jednak nie zgodzić, że próba zrozumienia i otoczenia miłością córki-chuliganki, która u szczytu swojego młodzieńczego buntu była w stanie dla rozrywki katować niewinnych ludzi, brzmi cokolwiek absurdalnie. Ba, gdyby nie chodziło o bohaterkę mangi shoujo, to wiele osób stwierdziłoby zgodnie, że z kimś takim to trzeba prosto do poprawczaka, a nie wydziedziczać z rodziny, bo brzmi to niemal jak nagroda. Na szczęście spiralę nakręcającej się nienawiści zdołano w odpowiednim momencie przerwać... nie tak jak w przypadku rodziny Akito. Oj tak, Ren Soma to z pewnością ścisła czołówka bohaterów Furuby, która zasługuje na miano matki roku i to w całym tego memicznego zwrotu znaczeniu.
 |
Witamy w Polsce!
|
Po obejrzeniu finałowego sezonu rebootowanego anime mam nieco lepsze rozeznanie w tym, co leży u podstaw zachowania Akito i wydaje mi się, że w mandze można wyłapać delikatne hinty na to, że głowa rodu Somów w rzadkich chwilach zdaje sobie sprawę ze swojego chorobliwego rozchwiania emocjonalnego... niemniej boli mnie i to boli z całą mocą spiętych gniewnie pośladków, że nikt nic z tym nie robi. A, nie, pardon, jakie znowu nikt nic! Przecież Shigure aktywnie dolewa oliwy do ognia i zaostrza konflikt na każdym możliwym polu. Fruits Basket pod pewnymi względami ogromnie się zestarzało i nie mam tu na myśli wyłącznie boomerskiej scenki z płytą DVD w roli głównej. Nie mam nic przeciwko dramatom obyczajowym, ale niech nie sprowadzają się one do cierpienia w samotności, ukrywania sekretów po kątach i filozoficznych monologów bohatera-narratora jako żywo czerpiącego z nauk Paolo Coelho (nic do człowieka nie mam, ale zgadzam się, że niektóre oczywiste mądrości można obudowywać w mniej fantazyjny sposób). Już nawet nie chodzi mi o profesjonalną pomoc psychologiczną, bo tego nie sposób się doszukać i we współcześnie tworzonych seriach (siemka, Marcowy lwie), niemniej smuci mnie, że bohaterowie nie chcą nawet szukać pomocy u osób, którym są w stanie zaufać.
 |
Strach pomyśleć, jakich palpitacji serca Toru dostałaby na widok streamingu...
|
Odłóżmy jednak na bok dramy skoncentrowane wokół Akito i odejdźmy na chwilę na obrzeża uniwersum
Furuby, do zakątka, w którym Yuki nieoczekiwanie, acz wyjątkowo dobitnie pokazuje, że ma totalnie wyjebajabongo na fochy swojego boga i zaczyna dorastać do łatki księcia z bajki, którą zawsze mu przyklejano. Na swój sposób wcale się chłopakowi nie dziwię, że miał już dość kiszenia się w tym zodiakowym sosiku i kurczowego łapania się spódnicy Toru, tym bardziej że ona również siedzi po uszy w całej tej złożonej intrydze rodu Soma. Pracując w chaotycznie działającym samorządzie szkolnym - a przede wszystkim przebywając w towarzystwie Machi, dla której chce być kimś lepszym niż jest dla samego siebie - Yukiemu wreszcie przestał ciążyć ten cały bagaż bycia chodzącym pomnikiem do oddawania czci i chwały. On jako pierwszy ze swoich zodiakowych pobratymców przechodzi istotną przemianę, która czyni go samodzielnym, żyjącym wśród innych człowiekiem, a nie tylko kłębkiem traum, bolesnych skojarzeń, jojczenia nad klątwą i nerwicy natręctw - zupełnie jakby zostawił swój przydział problemów Toru, która dla odmiany nieustannie płacze lub popada w zadumę. Jasne, stawianie na tego konia w romantycznym wyścigu o serce głównej bohaterki było grubą pomyłką, ale ostatecznie dobrze mi z tym, który z absztyfikantów bardziej przypadł mi do gustu jako rozwijający się bohater.
 |
Serce może czyste, ale jednocześnie czarne niczym pantalony wyprane w Perwollu
|
Na tym etapie Fruits Basket bardzo przypomina mi Hoshiai no Sora - anime z 2019 roku opowiadającym o licealnym klubie tenisa, którego członkowie cierpią na różnej maści problemy rodzinne. Trzon historii jest w obu przypadkach naprawdę świetny, ba, odrobina dramatu dla zaostrzenia apetytu i dopełnienia pozostałych wątków nie jest przecież niczym złym, ale oba tytuły cierpią na nadmiar przemocowych rodziców, pozbawionych nie tylko skrupułów, ale choćby najbardziej pokrętnej motywacji, by czynić dzieciom to, co czynią. Furuba, która początkowo miała w sobie mnóstwo uroku w tym poznawaniu w przedziwnych okolicznościach kolejnych zamieniających się w zodiakowe zwierzątka Somów, wraz z majaczącym na horyzoncie finałem zaczęła trochę za mocno uderzać w poważne tony. Niektórym może to wadzić, natomiast z pewnością znajdą się czytelnicy, którzy właśnie tego oczekują od dobrego shoujo - nie słodkiego pierdzenia i wszędobylskich kwiatuszków w tle, ale wiwisekcji nastoletnich problemów podanych w solidnej, końskiej dawce.
 |
Ten trójkąt miłosny is a lie!
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.
0 Komentarze