Więc chodź, pomaluj moją Shibuyę - recenzja mangi Blue Period (tom 1)

Wspominałam już przy okazji jednej z wcześniejszych recenzji, że polski rynek mangowy znajduje się w dość specyficznym miejscu, bo praktycznie wszystkie bardziej cenione serie, które mają anime, już doczekały się ogłoszenia polskiego wydania. Teraz natomiast zaczął się ostry wyścig o to, kto wypatrzy wśród gąszczu debiutantów przyszły wielki hit i wyda go jeszcze zanim Japończycy przyznają się wszem i wobec, że aktywnie pracują nad serialem albo chociaż wysokobudżetowym filmem. Mangą, która idealnie pasuje do tego kryterium, jest chociażby Blue Period. Pierwszy tom pojawił się w Polsce dzięki wydawnictwu Waneko jeszcze zanim fandom oszalał (bądź nie) na punkcie emitowanego jesienią anime. Czy to kwestia ryzyka? A może doskonale przemyślana strategia? Pełną odpowiedź poznamy zapewne za około trzy miesiące, a póki co możemy przeprowadzić własne badania, ile w pierwszym tomie jest potencjału w potencjale.


Tytuł: Blue Period
Tytuł oryginalny: Blue Period
Autor: Tsubasa Yamaguchi
Ilość tomów: 11+
Gatunek: seinen, dramat, szkolne życie, okruchy życia
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)

Choć Yatora Yaguchi pozuje na delikwenta, jednocześnie ma łeb nie od parady - i to na tyle, że bez większego problemu chłonie wiedzę, po czym zdobywa na testach same najwyższe oceny. Dla geniusza tego kalibru sukcesy szybko stają się jednak rutyną, tym bardziej że Yatora od małego ma wpojone, aby mimo nie zawsze wzorowego zachowania dbać o edukację i celować w posadę, która zapewni mu spokojne, dostatnie życie na poziomie lekko powyżej klasy średniej. Zmienia się to jednak na pewnej lekcji plastyki, na której uczniowie dostają polecenie przygotowania rysunku do hasła "mój ulubiony widok". Początkowo Yatora całkowicie zlewa zadanie, lecz kiedy chcąc nie chcąc musi po lekcjach wrócić do szkoły, aby odzyskać pozostawioną przez przypadek paczkę papierosów, natyka się na olbrzymi obraz, który przedstawia dwie anielskie postacie. Dzieło robi na chłopaku tak piorunujące wrażenie, że aż dostaje omamu, podczas którego jedna z anielic odwraca się w jego kierunku i puszcza mu figlarne oczko. Od tego momentu Yatora coraz gorzej czuje się ze swoimi sztucznymi uczuciami, skrojonymi idealnie pod otoczenie, w którym w danej chwili się znajduje. Dociera do niego, że chciałby być szczery i pokazać swoje prawdziwe przemyślenia, jak dziwne by one nie były - a sztuka nadaje się do tego celu jak mało co...

Podpisuję się pod tym wszystkimi dostępnymi figurami geometrycznymi

Choć Blue Period kręci się wokół niszowej (no, może nie aż tak skrajnie) aktywności klubowej, daleko jest jej do popularnych serii iyashikei okupowanych przez tabuny słodkich dziewczynek. Daleko jest temu nawet do 3-gatsu no Lion czy Runway de Waratte, przy których widać już pewne podobieństwa w atmosferze czy obsadzeniu w roli głównego bohatera rozwijającego skrzydła geniusza, niemniej manga o tworzeniu dzieł sztuki bije na głowę pozostałe serie swoim kompleksowym podejściem do obranej tematyki. W pierwszym tomie praktycznie nie ma miejsca na fabułę jako taką czy na poznawanie charakterów innych postaci poza samym Yatorą. Czytelnik ma wrażenie, jakby zapoznawał się z wyjątkowo przystępnym i okraszonym mnóstwem rysunków, ale jednak podręcznikiem do plastyki. I nawet nie skłamię, jeśli powiem, że wyniosłam z tej lektury o wiele więcej wiedzy niż przez całe dwa semestry wiedzy o sztuce, którą miałam w programie pierwszej klasy liceum. Ciężko wyrokować, czy tak już pozostanie, ale mimo wszystko rozumiem, że autorka wolała najpierw położyć porządne podwaliny, zanim zacznie na poważnie łączyć tajniki malarstwa z historią o dojrzewaniu ambitnych, młodych ludzi.

Czy to ptak? Czy to samolot? Wystrzelona z katapulty gazela? Nie! To tylko rączy malarz spieszy w te pędy na klubowe zajęcia!

Dodatkowa nietypowość Blue Period na tle innych szkolnych serii tkwi w tym, że historia skupia się nie tyle na klubowej aktywności dla samej klubowej aktywności, ale od samego początku jest ona pokazywana w kontekście ścieżki kariery dorastających bohaterów. Nie powiem, jest to cokolwiek odświeżające. Choć w innych mangach już podejmowano takie próby, aby dorzucać do opowieści jakiś wątek z szukaniem życiowego powołania - dzieje się tak chociażby w Wilczycy i czarnym księciu czy Sposobie na pięcioraczki - jednak albo są to próby przesiąknięte naiwnością, albo wręcz ukazywane po łebkach. Blue Period od razu próbuje zbalansować miłość do pasji i próbę robienia z tego pełnoprawnej kariery. I to w dziedzinie, zdawałoby się, kompletnie się do  robienia sławy nienadającej. Ale może to właśnie w tym tkwi szkopuł i cały potencjał na tworzenie wielotomowej serii? W końcu nie od dziś wiadomo, że sztuka jest dobrem luksusowym, na które nie każdego stać, a próba wyżycia z niej współcześnie jest tym trudniejsza, bo praktycznie każdy coś tworzy i każdy może zdobywać fanów za pomocą Internetu. A przecież najpierw trzeba jeszcze zdać na studia i mieć z czego opłacić fpytę drogie czesne... Toż to brzmi jak srogi materiał pod samopiszący się dramat obyczajowy!

Z pewnymi artystycznymi wyborami się nie dyskutuje

Mimo swoich wysokich ambicji manga ta nie jest dziełem idealnym. Przynajmniej początkowo ciąży jej bardzo nierówna kreska, co wygląda trochę dziwnie w kontekście historii, która tak bardzo stoi dbaniem o warsztat, proporcje i dokładność. A tu, niestety, z kadru na kadr postacie potrafią przypominać co najwyżej swoje rodzeństwo lub dalsze kuzynostwo. Z drugiej jednak strony i tak widać niesamowity postęp w stosunku do wcześniejszych prac autorki, w tym jednotomówki Ona i jej kot (również wydanej przez Waneko). O dziwo problematyczny jest tu również... brak kolorów. Ja wiem, ja wiem, przecież to manga, czego ja się niby spodziewałam, jak nie czerni i bieli - wytkniecie. I normalnie przyznałabym całkowitą rację, po czym zakopałabym się pod kocem zakłopotania, jednak Blue Period to seria, która już od pierwszego rozdziału próbuje grać na naszych emocjach, przedstawiając nietypowe kolorystycznie obrazy - niebieską Shibuyę oraz zielonkawą anielicę (a nawet dwie) - które diametralnie zmieniają życie głównego bohatera. W takiej sytuacji chyba więcej autorów powinno brać przykład z takiego somato i tworzyć mangi w kolorze. Na szczęście wyjściem z tego impasu jest anime, które pojawi się (w tym również na polskim Netflixie) lada chwila, w sezonie jesiennym 2021 roku.

A potem się dziwią, że ludzie wolą uciekać w chińskie bajki...

Faktycznie widzę w Blue Period potencjał na wartościową historię, szczególnie że skupia się na dziedzinie, która do tej pory była traktowana przez medium mangi i anime raczej mało poważnie. Na pewno nie jest to jednak coś dla każdego. Młodsi czytelnicy mogą poczuć się mocno znudzeni długimi dialogami na temat zasadności wyboru tej czy innej uczelni wyższej, dostrzegania subtelności w przedstawianiu rysowanej martwej natury, zakupu odpowiednich narzędzi dla różnych technik malarstwa i innych takich śmiertelnie poważnych dylematów. Myślę jednak, że tak od szkoły średniej wzwyż jest to seria zasługująca na miano uniwersalnego poradnika, który pomoże dostrzec, dlaczego rezygnowanie z pasji i pójście w powszechnie szanowany kierunek studiów to nie jest wcale taki mądry, bezpieczny pomysł na życie. I pewnie kto jak kto, ale osoby, które pod wpływem anime zdecydowały się przynajmniej na naukę japońskiego, na pewno doskonale rozumieją tego typu rozterki...

Nie przejmuj się! Jak ci nie wyjdzie, to zawsze możesz zostać niespełnionym krytykiem jadącym po talencie innych!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze