Satoshiego Kona chyba nie trzeba - a może nawet nie wypada - nikomu przedstawiać. Ten zmarły, lecz z pewnością już legendarny twórca odpowiada za reżyserię jednych z najbardziej kultowych filmów anime wszech czasów i nawet jeśli ich nie oglądaliście, zapewne słyszeliście takie tytuły jak Paprika, Perfect Blue, Millenium Actress czy Tokyo Godfathers. Ach, no i jeszcze Paranoia Agent z serii telewizyjnych. Co ciekawe Satoshi Kon nie ograniczał się wyłącznie do małego i dużego ekranu, ale ma też na koncie kilka mang, w których odpowiadał nie tylko za fabułę, ale również za stronę wizualną. Prawdziwy człowiek-orkiestra swojego fachu. Wcześniej na rodzimym rynku nakładem Studia JG ukazała się manga OPUS - ostatnia praca autora, zanim rozpoczął on przygodę z reżyserią - natomiast pod koniec kwietnia tego roku Waneko wydało w ramach cyklu Jednotomówek zbiór Skamieniałe sny, gromadzące dla równowagi jego pierwsze prace pojawiające się w różnych magazynach w latach 80. ubiegłego wieku.

Tytuł: Skamieniałe sny
Tytuł oryginalny: Yume no Kaseki
Autor: Satoshi Kon
Ilość tomów: 1 (z serii Jednotomówek Waneko)
Gatunek: seinen, okruchy życia, dramat, komedia
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)
Przed wami piętnaście krótkich, unikalnych historii, w których Satoshi Kon zamknął swoje pierwsze obserwacje na temat ludzi i sprzeczności, które kierują ich działaniami. Zagłębicie się m.in. w dystopijny świat, w którym ludzie musieli porzucić skażone wojną miasta i przenieść się do zupełnie nowych. Kiedy jednak wśród zwykłych obywateli zaczynają pojawiać się także ci obdarzeni psychicznymi mocami, "specjalsi" zostają wygnani z powrotem do zniszczonych metropolii. Poznacie też złodzieja samochodów, który połaszczył się na auto z dość nieoczekiwaną niespodzianką w środku oraz rodzinę, która ze wszystkich sił stara się zanegować istnienie duchów w swoim świeżo kupionym domu, by nie zdali sobie sprawy, jak bardzo pochopna była to inwestycja. Będziecie również śledzić (choć tylko przez chwilę) losy pewnego korepetytora, który ma śledzić ucznia na polecenie jego matki - początkowo trop zawiedzie do córki jednego z nauczycieli, sugerując, że dwójka nastolatków zaliczyła poważną życiową wpadkę, jednak finalnie nie wszystko okaże się tym, co się na pierwszy rzut oka wydawało. Zresztą, nie tylko w tej jednej historii...
 |
Takie trochę Ghibli dla dużych dzieci
|
Na ten moment obejrzałam zaledwie dwa filmy Satoshiego Kona:
Millenium Actress oraz
Perfect Blue. Boję się jednak wziąć za kolejne dwa, ponieważ są to naprawdę niesamowite kawałki światowej kinematografii i mam świadomość, że więcej już nie dostanę. Dlatego z tym większą radością przyjęłam fakt, że mogę jeszcze sięgnąć po mangi. Dodatkowo to naprawdę nietypowa okazja, żeby spojrzeć na mega wczesne początki twórcy, który zaraz obok Miyazakiego na stałe zapisał się w świadomości twórców zachodniego kina. Choćby z tego względu było to cenne doświadczenie. Co natomiast mogę powiedzieć już po lekturze zbioru... hmm... z pewnością nie jest to rzecz lekka i do wchłonięcia na jedno popołudnie. Mi wystarczyła na niemal cały tydzień czytania, zarówno pod względem samej objętości, jak i treści. Zgromadzone w
Skamieniałych snach one-shoty powstawały w latach 80., dlatego należy się tu spodziewać historii zgodnych z duchem Japonii tamtych czasów - jest tu dużo niepokornej młodzieży, która pije, pali i podrywa panienki, jest widowiskowy slapstick, jest baseball, jest dystopijne science-fiction w stylu
Akiry czy
Ality, jest także ukłon w stronę ery feudalnej i wiele innych rzeczy dla starych (no, przynajmniej starszych niż młodszych) ludzi. Ja niestety aż tak wiekowa nie jestem, więc poruszane motywy nie zawsze ze mną rezonowały, ale w zamian traktuję
Skamieniałe sny jako swoisty wehikuł czasu, który pokazuje, jakie gatunki i klimaty były ważne dla osób z pokolenia Kona.
 |
Wow, w tym całym gąszczu popkultury można zapomnieć, że samurajowie to wcale nie przystojni młodzieńcy z bujnymi, tęczowymi grzywami...
|
Muszę jednak przyznać, że ogromnie zawiodłam się na pierwszych trzech historiach. Ta otwierająca zbiór - Rzeźba - jest absolutnie najgorsza i praktycznie niezdatna do czytania. Wygląda bardziej na szybko naszkicowany skrypt z połowy jakiegoś przyszłego filmu, ale nie samodzielną historię wartą do opowiedzenia w formie komiksu. Każdy kadr to odrębna scena opowiadająca jakieś kilka minut skondensowanej akcji, tyle że na potrzeby mangi postanowiono wywalić cały kontekst i uprościć sytuację do lakonicznych wyrywków rozmów czy pościgów. W efekcie nie mamy bladego pojęcia, na jakiej podstawie jedne wydarzenia powinny wynikać z drugich, a już tym bardziej dlaczego powinno nam zależeć na bohaterach. Na dodatek Satoshi Kon nie przywiązywał szczególnej wagi do projektów postaci, przez co nie sposób rozpoznać, kto jest kim i czy wciąż jest tym samym młodzieńcem, którego widzieliśmy dwie strony wcześniej. Jeśli znów chodzi o dwa kolejne one-shoty, to opowiadają one o baseballu, więc... powiedzmy, że niespecjalnie przypadły mi do gustu ze względu na brak choćby podstawowej wiedzy o regułach gry. I o ile jeszcze w Awanturze dało się zrozumieć motyw przewodni historii, tak nie jestem w stanie rozgryźć, co ani dlaczego działo się w Małych żołnierzach. Nie powiem, słaby to początek zbioru historii od tak uznanego twórcy...
 |
Dla jednych za dużo (umowności), a dla innych wręcz za mało (sensu)
|
...na szczęście od historii czwartej sytuacja ulega znacznej poprawie. Wreszcie czuć od nich konkretny przekaz i strukturę, a autor zaczyna łapać zasady rządzące medium zamiast traktować mangę jako inną formę scenorysu do anime (chociaż jeszcze się tym nie zajmował). Moim ulubionym one-shotem jest zdecydowanie W stronę słońca - opowiada ono o schorowanej babuni, która ma zostać przeniesiona na inny oddział, ale jej łóżko na skutek niedopatrzenia pielęgniarki rusza w pełną wrażeń podróż przez ulice miasta. Tuż za nią pędzi personel szpitala oraz wszyscy poszkodowani, którym łóżko babuni wjedzie niechcący w ambaras. Świetny jest też kolejny one-shot pod tytułem Joyful Bell, w którym główny bohater, Takada, pracuje przy rozwozie bożonarodzeniowych ciast, przebrany w strój Świętego Mikołaja. Kiedy kończy pracę i już ma poczłapać w stronę mieszkania, natyka się na swojej drodze na kilkuletnią dziewczynkę. Ta - myśląc, że ma do czynienia z prawdziwym Mikołajem - prosi go o gwiazdkowy prezent, a ma nim być... tata. Oczywiście tego życzenia spełnić nie może (głównie dlatego, że pracuje w cukierni, a nie na Biegunie Północnym), dlatego wręcza dziewczynce dzwoneczek i decyduje się ją odprowadzić do domu. W tym one-shocie mocno czuć przebłyski klimatu Tokyo Godfathers, jednego z pełnometrażowych filmów Kona, który rozgrywa się właśnie w czasie Bożego Narodzenia.
 |
Jaki kraj, taka corrida
|
Tak jak już wspomniałam, kreska z początków twórczości Satoshiego Kona jest dość ciężka w odbiorze. Oczywiście nie zrozumcie mnie źle, to mega utalentowany człowiek, ale u swoich początków tak luźno podchodził do kwestii designu, że jego bohaterowie praktycznie niczym się od siebie nie różnili - jeśli nie mieli jakiegoś charakterystycznego ubrania albo chociaż zarostu, to czytelnik przepadł z kretesem. Dopiero przy późniejszych historiach (tak na moje oko gdzieś przy Gościach, może ciut wcześniej) grafika nabiera charakterystycznej dla Kona śmiałości, gdzie realizm ładnie miesza się z komiksową, nieprzesadzoną wyrazistością. Przyznam też, że nie jestem fanką tego klasycznego prostokątnego kadrowania. Wolę, kiedy w mangach od czasu do czasu pojawia się jakiś brawurowy splash page albo kiedy kształt kadru jest uzależniony od tego, co się na nim akurat znajduje. Skamieniałe sny wydają się natomiast mocno uwięzione w tej mocno przestarzałej dziś formie, co jest tym bardziej odczuwalne, bo przecież filmy Kona nieustannie z kompozycją eksperymentowały, co i rusz zwodziły widza lub wykorzystywały cięcia między scenami na korzyść scenariusza. Tu jednak ilość detali ginie w zbyt małych jak na rysowniczy talent autora prostokątach.
 |
Ciekawe, co tu jest bardziej przerażające w tych niezapowiedzianych odwiedzinach - że duch czy jednak że mamusia?
|
Niech to będzie taka drobna przestroga dla tych, których do zbioru przyciągnie nazwisko Satoshiego Kona, bo jednak nie wszystko złoto, co się świeci (a nie wszystko jest genialne, co rękami geniusza zostało stworzone). Jeśli oczekujecie oryginalnych, zaginających czasoprzestrzeń konceptów na poziomie najznamienitszych filmów tego twórcy, to nie warto robić sobie przesadnie napompowanych nadziei. Jasne, to kopalnia świetnych pomysłów, które po rozbudowaniu doskonale
nadawałyby się na pełnometrażowe produkcje, ale dla dwudziestokilkuletniego
Kona były dopiero jego pierwszym krokiem na drodze do zaistnienia w
biznesie. Widać tu przebłyski doskonałego zmysłu obserwacji ludzkich zachowań, jednak nie jest to nic ponadto, czego można się spodziewać po innych, początkujących, eksperymentujących na różne sposoby twórcach. Natomiast jeśli potraktujecie Skamieniałe sny jako zbiór historii oddających przede wszystkim klimat Japonii lat 80. (ale nie tylko), to czeka was niezwykle interesująca wycieczka w przeszłość.
 |
I wesołego - smażonego na słoneczku - jajka!
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu
Waneko.
0 Komentarze