Dobrego licho też nie bierze - recenzja mangi Jujutsu Kaisen (tom 1)

Przed kilkoma dniami ukazały się w Japonii rankingi sprzedaży mang podsumowujące pierwszą połowę 2021 roku. Utrzymujący się szał na Miecz zabójcy demonów raczej nikogo już na tym etapie obserwowania rynku nie dziwi, bo mimo odległej już premiery film nadal zgarnia kolejne miliony w anglojęzycznych kinach, skłaniając Ufotable do ogłoszenia rychłej kontynuacji anime... natomiast po piętach depcze Tanjirou i spółce Jujutsu Kaisen, tracąc do lidera zaledwie ok. 2,5 miliona sprzedanych tomików. A prawdopodobnie będzie tylko lepiej, bo seria (w przeciwieństwie do konkurenta) wciąż trwa, a studio MAPPA przygotowuje już film adaptujący tom 0. Wydanie takiego hitu również w Polsce było zaledwie kwestią czasu i cieszę się, że doszło do tego prędzej niż później. Oczywiście nie każdemu tytuł musi przypaść do gustu, ale nie zmienia to faktu, że grono zadowolonych z tej zapowiedzi osób to ważny trzon fandomu, a shouneny - częsty schodek na drodze do odkrywania kolejnych fantastycznych serii.



Tytuł: Jujutsu Kaisen
Tytuł oryginalny: Jujustu Kaisen
Autor: Gege Akutami
Ilość tomów: 16+
Gatunek: shounen, akcja, fantasy, horror, szkolne życie
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)

Niesamowita sprawność fizyczna, jaką dysponuje Yuuji Itadori, mogłaby z niego uczynić protagonistę niejednej sportówki... Tymczasem krzepki, lecz nie do końca rozgarnięty nastolatek stwierdza, że nie po drodze są mu wszelkie kluby lekkoatletyczne i woli dołączyć do kółka okultystycznego, gdzie razem z dwójką sempajów trudni się pogonią za mrożącymi krew w żyłach historiami i demonicznymi artefaktami. Istnieje także drugie dno tej decyzji, a mianowicie Yuuji zapisuje się do klubu ze szczątkową ilością zajęć pozalekcyjnych, aby popołudniami móc odwiedzać w szpitalu dziadka, swojego opiekuna, a zarazem jedynego pozostałego przy życiu członka rodziny. Jedna z wizyt dość nieoczekiwanie staje się tą ostatnią, a nim licealista zdąży się otrząsnąć z szoku po śmierci dziadka, odwiedza go jego rówieśnik, niejaki Fushiguro z Technikum Jujutsu. Oznajmia on, że przybył po przeklęty przedmiot, który przypadkowo znalazł się w posiadaniu Yuujiego. Ten jednak wręcza mu zaledwie puste pudełko, przekazując jednocześnie, że właściwym zawiniątkiem zajęła się jego starsza koleżanka z kółka okultystycznego. W czasie, gdy dwójka chłopaków biegnie na łeb na szyję w kierunku liceum, niczego nieświadoma sempaj zrywa osłabioną pieczęć, a jej oczom ukazuje się dość makabrycznej urody palec - początek wielkich kłopotów i jeszcze większych zmian w życiu Yuujiego.

I'm sexy and I know it~

Lubimy melodie, które już dobrze znamy i chyba nie inaczej jest z japońskimi nastolatkami, skoro w Shounen Jumpie (i nie tylko) raz za razem pojawiają się serie, w których protagoniści piorą po pyskach rozmaite potwory, duchy, youkai, demony i inne tego typu nadnaturalne wsiurstwa. O ile jednak shouneny na nadmiar oryginalności zwykle nie cierpią, tak kluczem do sukcesu jest to, w jaki sposób autorzy połączą te doskonale znane nam elementy, żeby wyszło z tego coś interesującego. No, przynajmniej wciągającego. Jujutsu Kaisen to shounen nowej epoki, który opiera się na dwóch założeniach. Po pierwsze - główny bohater nie jest w stanie uratować wszystkich jak leci, a często walczy z towarzyszami o ocalenie własnej skóry, a nie o zaprowadzenie porządku na świecie czy udaremnienie jakiegoś mrocznego planu (ech, aż się łezka w oku kręci na wspomnienie naiwnego jak cholera Fairy Taila i nakama power nawracającego wrogów na dobrą stronę mocy). Po drugie znów od samego początku mamy zarysowany bardzo konkretny finał całej historii. W The Promised Neverland chodziło o ucieczkę w bezpieczne miejsce, w Mieczu zabójcy demonów było to pokonanie stojącego na czele wszystkich demonów Muzana, natomiast Jujutsu Kaisen za cel stawia sobie zebranie dwudziestu palców Sukuny. Jasne, droga do osiągnięcia takiego założenia wciąż może być długa i wyboista, jednak nie mami się czytelnika wizją coraz to nowych, potężniejszych i z wnętrza zadka wyciągniętych przeciwników.

Prawdziwy człowiek (także zachodniej) kultury

Jeśli chodzi o przedstawiony skład pierwszoplanowych bohaterów to również mamy do czynienia z dobrze znanymi kliszami... ale przy tym bardzo sympatycznymi kliszami. Yuuji Itadori to dobroduszny bałwan, który oczywiście nie ma porażająco niskiego IQ, ale działa bardziej sercem niż pełnoprawnym rozumem. Autorowi udało się przemycić nawet często występującą u protagonistów Shounen Jumpa żarłoczność, choć objawia się ona w dość nietypowy sposób, bo w braku zahamowań jeśli chodzi o połykanie palców Sukuny. W pierwszym rozdziale poznajemy też nieodłącznego Sasu... znaczy, Megumiego Fushiguro - nieco wycofanego, wiecznie skwaszonego chłopaka z porządnym kodeksem moralnym i ogromnym potencjałem jeśli chodzi o posługiwanie się technikami jujutsu. Mimo że skojarzenia z mhrocznym kurczakiem z wybitego klanu ninja wydają się trudne do zignorowania, to jednak Fushiguro zaskarbia znacznie więcej sympatii swoim trzeźwym spojrzeniem na działania gromadki otaczających go gamoniuszy. A skoro już o nich mowa, to nie sposób nie wskazać w tym miejscu Gojou-senseia, czyli postać, która wywołała chyba największe poruszenie wśród fanów (fanek?) anime. To istny Kakashi na miarę naszych czasów, tylko podniesiony do potęgi bycia luzakiem i opaską przesuniętą z ust na oczy.

Dwójka biszy się zebrała, papy obić sobie chciała~

Po tym, jak studio Ufotable zrobiło z Miecza zabójcy demonów istną graficzną perełkę, jakoś tak podświadomie założyłam, że Jujutsu Kaisen to bliźniaczy przypadek, kiedy to studio z całkiem okej tasiemca produkowanego przez początkującego twórcę robi wywołujące opad szczęki widowisko. Tymczasem manga pozytywnie zaskoczyła mnie jakością i szczegółowością rysunków, które wcale nie odbiegają od tego, do czego przyzwyczaiło nas studio MAPPA. Jasne, o powiększony format raczej bym się nie pokusiła, bo w seriach Shounen Jumpa raczej nie ma miejsca na jakieś przesadne dopieszczanie rysunków (zwłaszcza pod kątem teł), ale jeśli chodzi np. o projekty klątw, to uważam, że w niczym nie ustępują takim demonom z Chainsaw Mana pod kątem fascynującej brzydoty. I chyba w tym tkwi największa siła tej serii - bo typowa shounenowa nawalana jest polana mało shounenową groteską, a momentami nawet solidną obrzydliwością. Mniej jest tu ratowania niewinnych cywili od zła i dewastacji, a więcej sprzątania bajzlu po klątwach, które zdążyły już rozerwać na strzępy kilka ofiar. W czym Miecz zabójcy demonów i Jujutsu Kaisen są na pewno podobni, to główni antagoniści, a ci nie dość, że są absurdalnie potężni, to jeszcze - w czym pewnie zgodzi się ze mną spora część damskiej widowni - niepokojąco przystojni. I żal tylko, że w mangowej wersji nie można sobie posłuchać Suwabe Junichiego podkładającego głos pod Sukunę...

Onomatopeje takie, że nawet protagonista nie siada!

Może nie pokuszę się o stwierdzenie, że Jujutsu Kaisen to nie wiadomo jak ambitna, nowatorska seria, ale czy należy ją uznać za zupełnie bezmyślną rozrywkę gwarantującą happy end na każdym możliwym kroku? Oj, to też nie. Tak jak The Promised Neverland i Miecz zabójcy demonów balansuje na cienkiej granicy bycia shounenem i seinenem, przy czym Jujutsu wysuwa się chyba najdalej z tej trójki, bo tu i ówdzie przebija się już odrobina gore w postaci miażdżonych ciał czy urywanych kończyn. Dzięki takim mangom nie trzeba się wcale wstydzić, że wciąż jest się fanem serii z Shounen Jumpa, bo magazyn nieustannie ewoluuje, dbając nie tylko o tych czytelników, którzy dopiero wkraczają w świat rysowanej popkultury, ale także tych, którzy dorastają wraz z lekturą magazynu, a przez to oczekują publikacji dopasowanych do ich wieku.

Kiedy jest piątkowe popołudnie i marzysz tylko o tym, żeby wydostać się z lasującej mózg pracy...

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze