Po długim okresie wielkiej posuchy spowodowanej sami-wiecie-czym superbohaterowie znów zaczęli wracać do łask - Disney+ zaczął wypuszczać wysokobudżetowe seriale z MCU i ogłosił, że to samo zrobi z przesuwanym od wielu miesięcy filmem o Czarnej Wdowie; na HBO Max trafił oczekiwany (głównie przez wybraną garstkę zagorzałych fanów) Snyder Cut Ligi Sprawiedliwości; studio Bones ani myśli robić sobie wieloletnich wakacji i wraz z rozpoczęciem kwietnia rozpoczął emisję piątego już sezonu My Hero Academia; a na Podajnik wpada recenzja kolejnej porcji spin-offowych przygód garstki samozwańczych obrońców uciśnionych działających w szarej strefie. What a time to be alive! No i oczywiście nic tak dobrze nie działa na rozbudzenie z zimowego snu i podładowanie duchowych akumulatorków jak porządna epicka klepanina i kilka życiowych prawd przekazywanych pod płaszczykiem odzianych w spandex trykociarzy.

Tytuł: Vigilante – My Hero Academia Illegals
Tytuł oryginalny: Vigilante: Boku no Hero Academia Illegals
Autor: Hideyuki Furuhashi (scenariusz), Betten Court (rysunki), Kohei Horikoshi (pomysł oryginalny)
Ilość tomów: 12+
Gatunek: akcja, komedia, dramat, shounen, supernatural
Wydawnictwo: Waneko
Format: 175 x 125 mm (standardowy)
Mimo obecności wielu topowych japońskich superbohaterów atak przypuszczony na Tokyo Sky Egg został tak skrupulatnie zaplanowany, że jedynie Captain Celebrity i The Crawler są w stanie stawić opór wybuchającym złoczyńcom. I choć z ledwością udaje im się odpierać kolejne fale ataków, nie są jednak w stanie zapobiec zawaleniu się wieży, na której szczycie pozostaje uwięziona aż 50-tysięczna widownia przerwanego dopiero co eventu. Eraserhead razem z Tsukauchim patrzą bezradnie z poziomu policyjnego śmigłowca na nieuchronnie zbliżającą się katastrofę. Na problem tych rozmiarów pomóc mogłaby właściwie tylko jedna osoba... Tsukauchi przez chwilę walczy sam ze sobą, aby nie zdradzać, że ma bezpośredni kontakt do samego All Mighta, ale gdy przytłacza go świadomość, że mógłby stracić Makoto, która również znajduje się w samym środku przechylającego się Tokyo Sky Egg, robi jedyną rozsądną w takiej sytuacji rzecz - dzwoni do superbohatera numer 1 i prosi o uratowanie siostry.
 |
W moim słowniku nie istnieje takie pojęcie jak "zbyt duże ilości Aizawy-senseia"
|
Sądziłam, że przy tej popularności marki nikt nie będzie się spieszył z prowadzeniem wydarzeń w spin-offie, tym bardziej że różnica w czasie daje spore pole do manewru jeśli chodzi o pojawianie się postaci z głównej serii. Tymczasem autorzy sugerują, że na horyzoncie jawi się już koniec historii Koichiego i spółki, a dodatkowo bohaterowie zaliczają porządny timeskip, który był jednym z najłagodniejszych, najsprawniej przeprowadzonych timeskipów, jakie widziałam ostatnio w mandze i anime. Najbardziej cieszy rozwój kariery The Crawlera, który jako samozwańczy bohater nie może liczyć na bór wie jaką sławę, ale widać, że jego ciężka praca i regularne patrole prowadzone w Naruhicie przyniosły skutek. Chociaż przestępczość jako taka nie została zlikwidowana, to coraz więcej obywateli ma świadomość, że ktoś gdzieś tam czuwa i czasem nawet wzywają go na pomoc, poprawnie wymawiając jego pseudonim. Z drugiej strony mamy Pop, która utknęła w bardzo, ale to bardzo martwym punkcie (na czym zresztą skupia się rozpoczynający od tomu dziewiątego arc). Nic się nie dzieje jeśli chodzi o jej uczucia względem Koichiego, odbywa z nim patrole, cały czas występuje na NaruFestach... aż wreszcie przychodzą zmiany i kryzysy, z którymi Pop próbuje się samodzielnie uporać. I tylko Mistrzu się gdzieś zapodział, od czasu do czasu śmigając jeno w tle, by posprzątać brudy odległej, superbohaterskiej przeszłości...
 |
Ale żeby nie było - w Vigilante też znajdzie się miejsce na epickie momenty!
|
Czego się trochę nie spodziewałam, a co przyjęłam z otwartymi ramionami, to że w Vigilante praktycznie cały tom został poświęcony na przeszłość Aizawy-senseia i wyjaśnienie jego superbohaterskiej motywacji. To naprawdę słodko-gorzka historia, która okazała się mieć więcej jaj jeśli chodzi o uśmiercanie bohaterów niż główna seria. Ja wiem, że w My Hero Academia zdarzają się poruszające zgony, ale w pewien sposób są one dość... patetyczne? Nie, to trochę zbyt brzydkie słowo... o. Są trochę zbyt długie i filmowe. W Vigilante uderza jednak czytelnika to, że superbohater może zginąć w najbardziej przykry, trywialny sposób. Natychmiast. Niczym przypadkowy cywil. Bez czasu na wyszeptanie ostatniego pożegnalnego, podnoszącego na duchu tekstu. Bez możliwości, aby współtowarzysze jakkolwiek na to zareagowali. Oczywiście czuło się w kościach, że coś takiego może się stać, bo przecież pewnych postaci brakuje w głównej serii, ale nie przypuszczałam, że będzie to aż tak przygnębiające. Co jednak warto wspomnieć o tej retrospekcji z licealnych czasów Eraserheada (a przy okazji też Present Mica i Midnight) to pokazanie, że nikt nie rodzi się idealny i samowystarczalny, dlatego naprawdę wiele wysiłku kosztuje to, by znaleźć dla siebie odpowiednią rolę do pełnienia w społeczeństwie.
 |
Fanki już dobrze wiedzą, że Aizawa mylił się nie tylko w kwestii nauczania w U.A., he he he...
|
Duet Furuhashi i Court nie zawodzą jeśli chodzi o wprowadzanie kolejnych złoczyńców oraz superbohaterów nawiązujących do innych dzieł szeroko rozumianej popkultury. Klasyki kojarzone z Marvelem i DC w dużej mierze już się skończyły, dlatego przyszedł czas na nieco mniej oczywiste superbohaterskie nawiązania takie jak... Dragon Ball czy JoJo chociażby. Było nie było, każdy kozak z supermocami walczący w jakiś sposób o ochronę świata zalicza się do podklasy trykociarzy. Moim osobistym faworytem z tego zestawu przeczytanych tomów jest design szefa agencji superbohaterów, który zatrudnia na praktyki Midnight czy Eraserheada - to totalnie czyste złoto. Zresztą, sami zobaczcie na zdjęciu poniżej! Inną fajną rzeczą, którą dostrzegam w spin-offie, a która wydaje się trochę umykać głównej serii, to różnorodność samych obywateli. Fajnie, że widzimy ciekawie zaprojektowanych superbohaterów takich jak np. Tokoyami czy Shouji, ale trochę ciężko wczuć się w ten klimat "80% społeczeństwa ma jakieś zdolności", kiedy cywili nie widać praktycznie wcale. Dopiero w Vigilante można zauważyć, jak wiele istnieje nierówności klasowych i z iloma problemami zmagają się szarzy obywatele - podpowiem, że nie tylko ze złoczyńcami, ale nawet ze zwykłym funkcjonowaniem niedostosowanym do gabarytów czy nietuzinkowej fizjologii danego człowieka. A w Polsce mamy problem, żeby ułatwić życie niepełnosprawnym...
 |
Is that a JoJo reference?
|
Choć bardziej cool i epickie rzeczy dzieją się oczywiście w serii głównej, to znacznie bardziej wkręciłam się w śledzenie poczynań bohaterów Vigilante. Po pierwsze jest ich mniej, po drugie są wprowadzani stopniowo i naturalnie, a po trzecie każdy dostaje dla siebie kawałek historii - jeśli nie od razu, to w odpowiednim dla fabuły momencie. I z całym szacunkiem, ale pewnie do jakiejś 1/3 klasy 1-A nie czuję ułamka takiej sympatii jak do naj(nie)zwyklejszych koleżków, do których Eraserhead wpada regularnie na kawę (Kamcio swój ziomek!). Już nawet nie będę rozwijać szerzej wątku, że łatwiej utożsamić mi się z tutejszymi postaciami, bo są w przeważającej części dorosłe, a poza okazjonalnym ratowaniem komuś tyłka miewają też zupełnie trywialne problemy, które istnieją niezależnie od tego, czy masz świecącą piąchę, czy też niekoniecznie. Najwyraźniej bliżej mi do szukających zawodowego powołania nieudaczników i ledwo wiążących koniec z końcem szaraczków niż do zbawiających świat nastolatków. Jeśli i wam jest z tymi myślami po drodze - Vigilante to superbohaterowie szyci na waszą miarę.
 |
Wiesz, żeś straszny boomer, kiedy rozumiesz takie marketingowe suchary
|
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu
Waneko.
0 Komentarze