Czy te ręce mogą kłamać? Czy by mogły fujarkę złamać? - recenzja mangi Dłonie Minoriego (jednotomówka)

Nie wiem, czy jestem już na tym poziomie czytania yaoi, żeby móc bez problemu wskazać swoją ulubioną autorkę lub autorki (czy nawet - nie bójmy się - autorów), ale jeśli miałabym powiedzieć o mangace, której prace obowiązkowo sprawdzam i której styl jest dla mnie bezsprzecznie niepodrabialny, to w pierwszej kolejności przychodzi mi na myśl Scarlet Beriko. I coś musi w tym być, skoro raz za razem mamy na polskim rynku premierę kolejnego tomiku sygnowanego jej nazwiskiem. Doczekała się nawet wydania swego rodzaju databooka/artbooka, co już w ogóle wydaje się niesamowitym wyczynem jak na nasze rodzime możliwości. Oczywistym więc było, że nie mogę przegapić premiery Dłoni Minoriego, krzyżówki spin-offa i prequela do wydarzeń z Czwartego: Tatsuyuki Oyamato... nawet jeśli dzięki skanom z pracą tą zapoznałam się już kilka latek wcześniej.
 
No ale co manga na papierze, to jednak manga na papierze!


Tytuł oryginalny: Minori no Te
Autor: Scarlet Beriko
Ilość tomów: 1 (z serii Jednotomówek Waneko)
Gatunek: yaoi, komedia, dramat, romans
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Doktor Minori jest niezwykle zręcznym chiropraktykiem, który w ramach prowadzonej działalności masuje różnego rodzaju klientelę - od młodych gniewnych paniczów przestępczego półświatka (mających niewyparzony język i znajomo spiczaste uszy) po gwiazdy małego i dużego ekranu, spiętych z powodu nieustannego wyciągania na światło dzienne tajemnic życia prywatnego. Masaż nie jest jednak jedyną usługą, jaką Minori proponuje swoim pacjentom, choć pewnie lepiej byłoby powiedzieć, że owszem, intensywnie ich masuje, choć nie zawsze chodzi o te przyzwoite części ciała. Fakt, że Minori wykorzystuje swoje zwinne rączki do sprawiania przyjemności co przystojniejszym klientom płci męskiej nie jest jednak podyktowany chucią samą w sobie, a raczej pewnego rodzaju frustracją, z którą młody pan doktor mierzy się już od dobrych sześciu lat - dokładnie od chwili, odkąd zdecydował się zrezygnować z uczęszczania na uniwerek...

Całuję rączki, do nóżek padam... z ciuchów wyskakuję i tyły wystawiam!

Jeśli mnie pamięć nie myli, Dłonie Minoriego są już przedostatnią mangą z aktualnego dorobku Scarlet Beriko, którą Waneko mogło - i zdecydowało się - wydać na naszym rynku. Nie ma jednak nic dziwnego w tym, że akurat ta pozycja musiała poczekać na swoją kolej aż tyle czasu, ponieważ jest to niemal czystej wody Porn Without Plot. Czy to źle? Z kreską Scarlet Beriko - absolutnie nie. Jeśli ktokolwiek miał prawo zaszaleć i przygotować mangę, w której absolutnie każdy rozdział to rozbudowana scena seksu doprawiona pikantnymi rozmowami, to chyba tylko ona. Po prostu nie sposób się gniewać na tę historię, skoro od samego początku i z pełną szczerością pokazuje ona prawdziwe oblicze. Oczywiście spore wątpliwości może wzbudzić zachowanie Minoriego, który niejednokrotnie wykorzystuje piastowaną pozycję, aby "rozluźnić" klientów nieco bardziej, niż początkowo mają na to ochotę. I doskonale to rozumiem, bo wiele z zaprezentowanych sytuacji niebezpiecznie podchodzi pod molestowanie czy nawet gwałt. Niemniej w jakimś stopniu jest to część uniwersum Czwartego/Jelaousy (tak, Minori jest tym sławnym doktorkiem, którego na początku Czwartego Tatsuyuki tęsknie wspomina), dlatego choć ta szarość postępowania głównego bohatera wzbudza spory moralny dylemat, to jestem w stanie przejść z nią do porządku dziennego jako element nie zawsze praworządnego półświatka.

- A jakie, jeśli można spytać?
- Głównie biegi przełajowe za spłukanymi dłużnikami.

Zawartość tomiku jest całkiem złożona jak na standardowe jego gabaryty. Pierwsze dwa rozdziały to pewnego rodzaju "fillery", w których poznajemy Minoriego oraz jego standardowe dni z życia chiropraktyka-erotyka. Dopiero na ostatnich stronach drugiego rozdziału trafiamy na właściwą fabułę (może w tym kontekście to za wielkie słowo, ale jednak jakaś historia tam się kryje), bo do gabinetu doktorka przybywa Sota, dawny znajomy z czasów studenckich. No, i w sumie nie tylko znajomy. Jak możecie odgadnąć na podstawie okładki, tę dwójkę bardzo do siebie ciągnie, choć jednocześnie ciągnie - się za nimi - widmo przeszłości. Spokojnie, bez paniki, to na szczęście wczesna praca pani Beriko, więc traum i zwrotów akcji na poziomie Jelaousy tu nie uświadczycie. Jest raczej plusio-milusio, a w odpowiednim momencie wszelkie nieporozumienia zostają sobie szczegółowo wyjaśnione i głośno skonsumowane. Co ciekawe w jednotomówce znalazło się jeszcze miejsce na bonus w postaci zupełnie odrębnego one-shota pod tytułem Szczęście ma format B4 (no proszę, a ja myślałam, że powiększony jak Jednotomówki Waneko). Jest to krótki i naprawdę wdzięczny wycinek historii z życia utalentowanego mangaki imieniem Rikka oraz żyjącego z nim Nekoyashikiego, będącego jego życiowym partnerem oraz, tak przy okazji, gosposią. Doskonale widać w nim wielką słabość autorki do tego, aby to starsi (albo chociaż wyglądający na starszych) bohaterowie grali w związkach rolę biernych.

Takim bonusem to nawet pracoholik by nie pogardził

Choć da się zauważyć, że jest to praca bliższa początkom kariery mangaczki niż czasom aktualnym (cieńsza kreska, oszczędne tła, nieco bardziej klasyczne kadrowanie), to nikt nie śmiałby powiedzieć, że graficznie wygląda ona źle. Wręcz przeciwnie - gdyby każdy po dwudziestu latach działalności w biznesie umiał rysować tak jak debiutująca Scarlet Beriko, to świat byłby znacznie piękniejszym miejscem. Autorka już od początku wykazywała niezwykłą smykałkę do opowiadania historii samymi obrazami lub obrazami dopełnionymi oszczędnymi dialogami, co sprawia, że jej mangi można chłonąć bez końca, nawet jeśli faktycznie nie zajmują nawet dwóch godzin lektury. Dodatkowo umiejętność rysowania ciał wygiętych w różnych sugestywnych - ale wciąż fizycznie możliwych do osiągnięcia - pozycjach niejednego studenta akademii sztuk pięknych mogłaby skłonić do rzucenia studiów i przeniesienia się na, ot, etnofilologię kaszubską, bo tak jest pewnie prościej. Ogromnie się więc cieszę, że prace Scarlet Beriko trafiły do cyklu Jednotomówek Waneko, automatycznie dostając powiększony format. Po prostu nie wyobrażam sobie innego rozwiązania w przypadku tak pięknych rysunków, które z mangi na mangę tylko zyskują na jakości.

Zawsze robi mi się trochę gorąco, kiedy widzę takie piękne, wilgotne, wyprężone... adidaski.

Jak uwielbiam prace Scarlet Beriko, tak nie mam złudzeń, że Dłonie Minoriego to akurat stężony wyciąg z najprostszych yaoistyczny fantazji. Historia może nie jest aż tak skrajnie pretekstowa jak to bywa chociażby w hentaiach, ale w sumie niewiele brakuje do tego poziomu. Z tego powodu po mangę powinny sięgnąć osoby będący w stanie przyjąć FAPułę z całym dobrodziejstwem roznegliżowanego inwentarza oraz fani twórczości autorki, bo to zawsze cenny kawałek jej BLkowego dorobku. Jeśli oczekujecie głębszych przemyśleń i rozwoju bohaterów na tle docierającego się związku, to trochę szkoda na to waszych niewinnych nadziei. Ja się przy... ekhem... lekturze ubawiłam doskonale niczym świnia we wiosennym błotku i pewnie będę do tej mangi jeszcze całkiem często wracać, szczególnie jeśli najdzie mnie nieodparta ochota na pooglądanie jakiegoś ładnego, smukłego, męskiego tyłeczka. Albo dwóch. Ewentualnie całego tuzina.

Celne podanie prosto w libido ukochanego, czyli gra wstępna na piątkę jak przystało na byłego piłkarza

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze