A teraz wszystkie karty na stół! - recenzja mangi Card Captor Sakura (tomy 11-12)

Po zakończeniu 2020 roku, w którym to widzowie mogli zapoznać się z kilkoma nowymi odsłonami przygód różnych uroczych mahou shoujo - chociażby w spin-offie Magia Record: Mahou Shoujo Madoka Magica Gaiden czy Assault Lily: Bouquet - naszła mnie myśl, że jednak nie ma to jak miła, przyjemna, bezpieczna klasyka. Jasne, tradycyjne serie z magicznymi dziewczynkami na dłuższą metę potrafią być nużące w swojej powtarzającej się formule, ale jednocześnie zawsze dawały swoim bohaterkom (i sporadycznie bohaterom) czas na porządny rozwój relacji, na przemianę charakteru i na przywiązanie się do nich bez wiszącej nad głową obawy, że tajemniczy uszasty kosmita jednym mrugnięciem czerwonych oczek obróci świat w perzynę. I choć pod pewnymi względami Card Captor Sakura potrafi być całkiem rewolucyjna i nietuzinkowa, to w kontekście swojego zakończenia spełnia wszystkie wymogi, aby wszyscy żyli długo i zupełnie szczęśliwie. No, przynajmniej w tej części CLAMPowego multiwersum...


Tytuł: Card Captor Sakura
Tytuł oryginalny: Card Captor Sakura
Autor: CLAMP
Ilość tomów: 12
Gatunek: shoujo, akcja, fantasy, komedia, dramat, szkolne życie, romans
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)
 
Sakura po raz kolejny ma dziwny, jakby proroczy sen - widzi w nim zarys Wieży Tokijskiej oraz niewyraźną sylwetkę drobnej postaci, która zdaje się coś do niej mówić, lecz dziewczynka nie jest w stanie do końca zrozumieć wypowiadanych słów. W nadziei na ostateczne rozwikłanie tajemnic Sakura postanawia więc udać się pod Wieżę. Nie spodziewa się, że zastanie tam akurat Eriola, którego aura będzie tak bliźniaczo przypominać tę należącą do Clowa Reeda. Rozwiązanie tej zagadki wydaje się jednak całkiem proste, bo kolega z klasy okazuje się być reinkarnacją potężnego maga... no, a przynajmniej jest tak połowicznie. Ponadto Sakura zostanie postawiona przed najważniejszą jak dotąd próbą, ponieważ Eriol przywołuje zaklęcie, w wyniku którego wszyscy pogrążają się głębokim śnie. A co gorsza - sen ten stanie się wieczny, jeśli Kinomoto nie zdoła do świtu odwrócić efektów magii. Tylko czy jest na to gotowa? I czy jest w stanie przewyższyć mocą kogoś, kto mógł widzieć przyszłość i zdołał nawet podzielić swoją duszę na dwoje?

Proszę państwa, cóż to są za emocje! W końcu po przeciwnych stronach ringu stanęli najpotężniejsi wojownicy z talii: Clow "stary ale jary" Reed oraz Sakura "mam tę moc" Kinomoto!

Jeśli chodzi o wątek magiczny, to druga połowa serii wypadła według mnie nieco słabiej niż pierwsza - głównie z tego względu, że przy zbieraniu zbuntowanych kart Sakura musiała się jednak wykazywać niezłą pomysłowością, aby zneutralizować zagrożenie z pomocą ograniczonej w bojowe możliwości talii. Kiedy jednak głównym celem zaczyna być przemiana kart w swoje własne pod dyktando czającego się za kulisami "antagonisty", wszystko wydaje się być jedynie odhaczaniem punktów ze skrupulatnie przygotowanej listy. I to jeszcze takiej, przy której nie sposób się pomylić, że akurat tego dnia przyszedł czas na taką, a nie inną kartę. Może gdyby czytelnicy nie dostawiali co chwilę drobnych sugestii, że Eriol tak naprawdę troszczy się o Sakurę, to finalne starcie miałoby w sobie nieco większy ładunek emocjonalny. Tymczasem stawka ostatecznej potyczki wydaje się praktycznie żadna, bo nikt (poza samą Sakurą) nie wierzy, że Eriol byłby w stanie kogokolwiek skrzywdzić. W pierwszym arcu mieliśmy natomiast wcale nie takie nierealne zagrożenie związane z tym, że Yukito na stałe się przemieni i chociaż nie zginie w sensie stricte, to jednak jego spokojny ziemski żywot się zakończy.

Już my dobrze wiemy, jak w tym uniwersum kończą się spacery do Wieży Tokijskiej...

Co ciekawe sprzątanie magicznego bałaganu kończy się już na tomie jedenastym, natomiast ostatni, dwunasty, poświęcono w całości porządkowaniu pogmatwanych jak spaghetti uczuć - ze szczególnym naciskiem na dwójkę głównych bohaterów, oczywiście. Kto wcześniej zapoznał się z fabułą xxxHolic lub Tsubasa Reservoir Chronicle, ten już doskonale zna zakończenie tutejszego wątku, jednak równie interesujące rzeczy dzieją się także na drugim planie. Po pierwsze - każdy oficjalnie przyklepany związek dostał swoje pięć minut uwagi, począwszy od sztandarowego Toyi i Yukito, aż po takie niespodzianki jak rodzice Sakury czy Eriol i... aaa, okej, okej! Już trzymam dziób na kłódkę! W każdym razie przy takiej lekturze nie sposób nie sięgnąć do odtwarzacza i nie włączyć sobie Everybody Need Somebody to Love czy innego Love Is In The Air. Czuć w tym trochę klimat dalszych tomów Magic Knight Rayearth, gdzie walki mechów też stanowiły jedynie tło dla melancholijnych rozważań nad naturą bólu w klatce piersiowej, który dręczył młode, niewinne dziewczęta. Nie jest to może najsubtelniejsza rzecz na świecie, a takie stare dziadki jak ja raczej nie będą w stanie powstrzymać mimowolnego westchnięcia po którejś z rzędu podpowiedzi autorstwa Eriola, ale myślę, że panie z CLAMPa wyjątkowo chciały się dopasować w gusta nieco młodszego odbiorcy.
 
Książę na białym koniu? Pfff! Niech żyje księżniczka w białym bereciku!

Mimo to - i mimo zakończenia - wciąż nie znalazłam jednoznacznej odpowiedzi, czy manga ta stara się celować w młodszego odbiorcę, czy pod płaszczykiem pozorów kryje się fabuła dedykowana starym wyjadaczom, a może plany na tę historię były wielkie i jak najbardziej uniwersalne? Wydawałoby się, że próba złapania za ogony wielu srok naraz nie jest zbyt dobrym pomysłem, jednak Card Captor Sakura w jakiś przedziwny sposób działa. Nie bez problemów, ale działa. Kto lubi złożone historie i wielkie czasoprzestrzenne plottwisty, ten powinien traktować serię jako nieodłączną cegiełkę wielkiego CLAMPowersum, a kto myśli o przyjaznym, mangowym prezencie dla malucha, ten powinien śmiało zainwestować w perypetie kilkuletniej dziewczynki szukającej magicznych kart. Pozycji dziecięcych jest bowiem na rynku spory niedostatek, a poza Yotsubą!, Sekretem Madoki i może jeszcze Little Witch Academia tylko Card Captor Sakura w odpowiednio wdzięczny sposób traktuje o dziecięcych bohaterach i poprzez fikcyjne przygody uczy o zaufaniu, trosce, miłości wobec bliskich i byciu dobrym (choć wciąż małym) człowiekiem.
 
...w sensie tak poza tymi wąskimi szparkami zamiast oczu i iksikiem w miejsce ust? Nieee, wszystko gra i buczy!

Doczekanie zakończenia dłuższej serii to w Polsce nie lada wydarzenie i choćby z tego względu Card Captor Sakura zasługuje na uwagę czytelników, którzy z rozwagą dobierają mangi pod kątem kurczącego się na półkach miejsca. Niestety, kolejna próba przywitania produkcji sygnowanych logiem CLAMPa na CCS najprawdopodobniej się zakończy, a kto rozważa sprawdzenie serii lub zakup w ramach prezentu, ten nie powinien się ociągać. Zresztą, robienie bożonarodzeniowych zakupów w lutym w kontekście wydawniczych perypetii z końcówki poprzedniego roku wydaje się wcale nie taką głupią opcją... Podsumowując zatem moje Sakurkowe wywody po raz ostatni - to naprawdę miła, śliczna manga, której humor od czasu do czasu trąci lekką myszką, jednak jako reprezentant swoich czasów może być dumny, że nawet po całych 25 latach od publikacji wciąż potrafi zawstydzić poziomem wykonania współczesne produkcje z gatunku mahou shoujo.

Tomoyo, lolitko pierwszorzędna, ty we mię skomplikowane uczucia wzbudzasz takimi sceneriami...

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko

Prześlij komentarz

0 Komentarze