Prawdziwie boski pokojówek - recenzja mangi Theo (jednotomówka)

Ostatnio rodzimi wydawcy coraz łaskawiej spoglądają na pozycje z kategorii BL, które łączą w sobie romans męsko-męski z motywami fantasy. Tylko w tym roku w tym temacie pojawiły się takie tytuły jak Miłość doda ci skrzydeł, Mnich i pająk oraz jedna z najnowszych Jednotomówek Waneko, czyli Theo. Na razie to dość skromna reprezentacja, ale nawet taka ograniczona różnorodność jest bardzo w cenie, bo może stanowić jaskółkę dla kolejnych interesujących dzieł. W przeciwieństwie jednak do Mnicha i pająka wydanego w tym samym cyklu, Theo jest mangą znacznie krótszą i o wieeeele bardziej łagodną, co - używając niekoniecznie prawidłowej nomenklatury - oznacza, że bliżej mu do shounen-ai niż do yaoi pełną gębą. Warto mieć to na uwadze, żeby się niepotrzebnie nie zawieść, a chociaż okładka może sugerować fikuśne kinki i pikantne kuchenne rewolucje z pokojówkami w roli głównej, to tak naprawdę historia może stać w jednym szeregu ze Strażnikiem domu Momochi czy innym Posępnym Mononokeanem (tylko proszę bez żadnych niecnych skojarzeń w temacie Abeno x Ashiya!)


Tytuł: Theo
Tytuł oryginalny: Theo
Autor:Aono Nachi
Ilość tomów: 1 (z serii Jednotomówek Waneko)
Gatunek: yaoi, fantasy, dramat
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Po świecie krąży stara opowieść traktująca o bogach - Batsu - którzy przed wiekami ocalili ludzkość przed straszliwymi, niszczącymi ziemię burzami. Niestety, wykorzystana przez nich moc żaru przyniosła kolejną klęskę nieurodzaju, dlatego ostatecznie ludzie odwrócili się od bóstw i wypędzili je na skraj północy... Okazuje się jednak, że opowieść wcale nie jest żadną legendą czy bajką stworzoną na potrzeby usypiania marudzących dzieci, ale faktycznie rogaci bogowie istnieją i nawet żyją sobie w rozległych posiadłościach. Znów ludzie, w ramach pokuty za to, co dawniej zrobili ich przodkowie, mają obowiązek przydzielać każdemu Batsu jednego służącego bądź służącą, którzy opiekują się domostwem aż po kres dni swoich panów. Prawda jest jednak taka, że Batsu żyją wyjątkowo krótko, więc i przymusowa służba nie wydaje się wcale aż tak kłopotliwa. Z tą wiedzą do posiadłości przybywa Theo, którego mama usługiwała jej wcześniejszemu właścicielowi. Chłopak ma znów za zadanie zaopiekować się synem poprzedniego Batsu, który pod pewnymi względami jest absolutnie wyjątkowy - szczególnie że jako pierwszy w historii został zrodzony z ludzkiej kobiety...
 
Zadbano nawet o to, żeby fartuszek uroczego pokojówka nie tylko ładnie wyglądał, ale też był przyjemny w dotyku (fartuszek, nie pokojówek... chociaż...?).

Historia przedstawiona w Theo żadnych drzwi oczywiście nie wywarza - właściwie to spokojnym krokiem przechodzi sobie przez te, które są już otwarte na oścież. Uczucie rodzące się między wyniosłym bóstwem a prostodusznym człowiekiem? Z pewnością znajdzie się na to nie jedna i nie setna manga, szczególnie jeśli pogrzebiemy nieco w stosiku różnorakich shoujo. Zamiast jednak silić się na nietuzinkowość w przedstawianiu zawiązującej się relacji, autorka stawia bardziej na koncept świata oraz to, jak funkcjonują Batsu. Trzeba bowiem przyznać, że "zwykli" youkai byliby na tym etapie już dość nudni, a tu mamy konkretną, przypisaną bóstwom moc, która przyczynia się do znacznie szybszej przemiany materii, a przez to do znacznego skrócenia życia. Podoba mi się również zamysł, aby przedstawić zaledwie wycinek nieco większej historii, która rozgrywa się na przestrzeni czterech pór roku, rozpoczętej i zwieńczonej wiosennymi scenami - początek jako ten nieśmiały pączek wzajemnego zainteresowania, a finał będący pięknym, w pełni rozwiniętym kwiatem stabilnych uczuć.

Kwiaty we włosach potargał wiatr... jako i same włosy!
 
Przez wzgląd na okładkę obawiałam się nieco, że główny bohater będzie zmuszony do biegania w pełnym umundurowaniu wyuzdanej pokojówki (co wydałoby mi się trochę zbyt dużym uprzedmiotowieniem, żeby nie powiedzieć - przeseksualizowaniem). Na szczęście okazało się, że jedynym uniformem narzuconym przez boskiego pana był dość hojnie obszyty falbankami fartuszek i obróżka z rodową pieczęcią. Poza tym mógł normalnie nosić spodnie i tak dalej. W sumie? Bardzo spoko. Może nie podzielam gustu do akurat tak strojnych fartuchów, ale nawet widzę sens, aby go nosić, bo Theo wykonuje ogrom prac domowych, podczas których łatwo się czymś upaprać. Z drugiej strony - fartuszek musiał zostać po służbie jego mamy, a pewnie nikt nie chciał sobie głowy zawracać jakimiś krawieckimi przeróbkami. Drugim elementem pozytywnego zaskoczenia był charakterek Theo - przez ten nieszczęsny fartuszek mogło się wydawać, że będzie to klasyczny, skrajnie uległy uke, tymczasem mięciutki środeczek skrywa on pod porządnym płaszczykiem dystansu i rzeczowości. I prawidłowo, bo inaczej chyba ciężko byłoby na początku wytrzymać z bóstwem o tak (przekornie) zimnym sercu. Kiedy jednak nieco się poznają, ich małomówność zaczyna być idealną płaszczyzną do tworzenia porozumienia. Jak widać - nie tylko przeciwieństwa się przyciągają, ale zgrać potrafią się również dwa lekko krnąbrne odludki.
 
Nie do wiary... że tatko pozwala ci malować paznokcie u stóp w tak młodym wieku!

Rzecz, która od razu zwraca uwagę czytelników, kiedy tylko wezmą tomik do ręki, jest obwoluta. W przeciwieństwie do większości wydań Waneko, obwolutę w Theo wykonano z tektury, która przypomina fakturą krzyżówkę Kakegurui z Opowieściami o Białej Księżniczce. O, albo papierową wariację na temat płótna, bo też ma takie mikroskopijne wyżłobienia jak przy splocie nitek. Nie spodziewałam się takiego bajeru przy akurat tej mandze, ale muszę przyznać, że nadaje jej nietuzinkowej szlachetności. Sposób wydania ceni się tym bardziej, bo jednotomówka należy raczej do tych krótszych niż dłuższych - wedle mojej paluszkowej kalkulacji ma 180 stron i jest pierwszą (jedyną?) pracą tej autorki w temacie BL. Wcześniej pani Aono Nachi miała okazję narysować kilka zwartych fantasy, a obecnie powoli tworzy serię shoujo-ai osadzoną również w klimatach nie do końca przyziemnych. Dzięki obyciu w mangowym biznesie kreska w Theo jest naprawdę śliczna i dopracowana, ale można też wyczuć pewien brak zdecydowania przy prezentowaniu fabuły, jakby autorka chciała bawić się urokliwymi scenami, ale już niekoniecznie dialogami czy zwartą narracją. A może po prostu trzeba podejść do tej jednotomówki ze znacznie bardziej otwartą wyobraźnią, bo przecież traktuje ona o niezwykle ulotnej, kruchej relacji między bogiem i człowiekiem.
 
Mam tak samo jak tyyy... zimna nóżka ma drżyyy...

Jak na wcześniej prezentowane w cyklu Jednotomówek Waneko BLki, Theo jest wyjątkowo lekki, subtelny i niemal... eee... nieinwazyjny? Niby to tu, to tam pojawiają się jakieś krótkie sceny z puchatym łożem w tle, ale prawda jest taka, że jeśli mrugniecie w nieodpowiednim momencie, to możecie przegapić właściwy kontekst sytuacji i uznać poczynania bohaterów za zwykłe przytulanki (i pewnie dlatego manga ma zaledwie sugerowane ograniczenie od 16 lat). No a jedna chibi dupcia na cały tomik to jeszcze nie full porno. Właściwie relacja boga i Theo przypomina mi mocno klimat Strażnika domu Momochi, co może mieć związek z tym, że tam również dominowały zwiewne youkai o podświadomych ciągotach do ludzkiej natury. Wydaje mi się przez to, że to będzie dobra jednotomówka dla osób, które stoją w lekkim rozkroku między łagodnymi obyczajówkami a wejściem na wyższy pułap znajomości BLek. Jeśli jednak ktoś liczył na dzikie harce na kuchennym blacie i uroczych chłopców w kusych spódniczkach z falbankami - wybaczcie, nie tym razem. Ale kto wie? Skoro takie fantasy już mamy za sobą, to może w przyszłości będziemy mogli liczyć na kolejne... hehehe... fantazje...

A darowanemu komplementowi nie zagląda się w zęby.
 
Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze