Gdzie przyjaciół sześć, tam festiwal feelsów - recenzja mangi Anohana – Kwiat, który widzieliśmy tamtego dnia (tomy 1-3)

Jeśli sądzicie, że animowane dramaty biorące na warsztat przeżyciach nastoletnich bohaterów skupiają się na niespełnionych miłościach i nieporozumieniach na tle uczuciowym... to macie całkowitą racje. Przynajmniej w znaczącej części. Ale czasami bywa tak, że autorzy wyściubiają nosy z ciasnych pudełek ram gatunkowych i starają się pożenić motywy dobrze znane i lubiane przez japońską publikę z elementami eksperymentalnymi, nadającymi produkcjom ich własnego charakteru. Tym właśnie jest Anohana - Kwiat, który widzieliśmy tamtego dnia. Niby rdzeniem wciąż pozostaje skomplikowany wielokąt miłosny, dobrze znany nam z rozmaitych serii shoujo, ale mamy tu też dość nietuzinkowy jak na anime wątek główny, czyli próbę poradzenia sobie (z dużym opóźnieniem, to fakt) ze śmiercią przyjaciółki. Anime w 2011 zrobiło prawdziwą furorę i do dziś pozostaje w czołówce wielu list popularności (czy to starego, dobrego MALa, czy Anilista, czy Anime-Planet). Jak na tym tle wypada manga i czy za jej stworzeniem stał jakiś konkretny pomysł?


Tytuł: Anohana – Kwiat, który widzieliśmy tamtego dnia
Tytuł oryginalny: Ano Hi Mita Hana no Namae o Boku-tachi wa Mada Shiranai.
Autor: Chou Heiwa Busters (historia), Mitsu Izumi (rysunki)
Ilość tomów: 3
Gatunek: shounen, dramat, komedia, tajemnica, romans, supernatural
Wydawnictwo: Waneko
Format: 195 x 135 mm (powiększony)

Szóstkę kumpli wnet zebrano - po okładkach ich rozdysponowano!

To, że Jinta Yadomi jest chronicznym odludkiem i jak ognia unika szkoły, wydaje się być jego najmniejszym zmartwieniem. Z jakiegoś powodu zaczął on bowiem widzieć Menmę, która jest... albo przynajmniej wydaje się być... duchem zmarłej w dzieciństwie przyjaciółki. Na tym fakcie nadnaturalny fenomen się jednak nie kończy, ponieważ tylko Jintan dostrzega Menmę, a na dodatek nie wygląda ona w jego oczach jak mała dziewczynka, którą była, gdy się jej tragicznie zmarło, ale jak równa wiekiem nastolatka. Czy stanowi w takim razie tylko zaawansowaną koncepcyjnie halucynację? Widziadło wytworzone przez nagromadzający się stres? Zmorę narodzoną z żalu i poczucia winy, że to przez nieroztropne słowa Jintana Menma straciła życie? Czymkolwiek jednak jest, duch Menmy zachowuje się nad wyraz radośnie jak na powody, którymi główny bohater próbuje wyjaśnić jej istnienie. Prawdziwa historia zaczyna się jednak dopiero w momencie, gdy dziewczyna oznajmia, że chciałaby, by spełniono jej życzenie. Jakie? Tego niestety nie pamięta, ale wierzy, że w poradzeniu sobie z tą sytuacją pomoże zjednoczenie szóstki - no, teraz już tylko piątki - przyjaciół tworzących dawniej grupę Super Bustersów Pokoju.

Przepiękne, kolorowe rozkładówki sugerują, że bohaterowie nie kwiat widzieli, ale cały ogród botaniczny.

Nastolatki nie są już raczej grupą, z których problemami mogłabym się bezpośrednio utożsamiać, ale pewne konflikty czy żale wydają się być na tyle uniwersalne, że nie ma tak naprawdę znaczenia, ile lat mają bohaterowie danej opowieści (szczególnie jeśli akcja i tak dzieje się głównie poza szkołą). Do tej kategorii można zaliczyć właśnie Aohanę. Historia grupy przyjaciół, którzy w dzieciństwie stracili przyjaciółkę, przez co nie byli w stanie dalej utrzymywać ze sobą kontaktu, to coś, z czym każdy z nas mógł się w pewien sposób zetknąć, choćby na poziomie prostej znajomości, która mogła świetnie działać np. w szkole podstawowej, a potem nagle się urwała, nie przetrwawszy próby czasu. Prawda jest jednak taka, że mało komu mało kiedy udaje się podtrzymać przyjaźń nawet i bez tak wielkiej traumy na koncie jak czyjaś śmierć. W Anohanie problemem paczki bohaterów jest również to, że każde z nich na swój sposób obwinia się za dawną tragedię i celowo postanawiają odseparować się od pozostałych, jakby w ramach samodzielnie nałożonej kary.

To jak ty żeś się, chłopie, w Japonii uchował?!

Uważam Anohanę za jedną z lepszych produkcji znajdujących się na koncie Mari Okady - scenarzystki i reżyserki, która pracowała chociażby nad  takimi produkcjami jak Toradora, Nagi no Asukara, Maquia czy Araburu Kisetsu no Otome-domo yo. - jednak charakteryzuje ją to, co wszystkie inne prace tej współautorki, czyli specyficzne natężenie feelsów i niedomówień. Sama historia jest oczywiście niezwykle poruszająca i trafnie rozprawia się z demonami przeszłości bohaterów, jakkolwiek należy mieć w pamięci, że absolutnie każdy ma tu większy bądź jeszcze większy problem. Przy tej ilości postaci natężenie wątków może się wydać odrobinę za mocno obciążające, choć wierzę, że wielu osobom będzie to odpowiadać, tym bardziej jeśli sięgają po dramaty z pełną świadomością przeżycia oczyszczającego katharsis. Jednocześnie manga wypada według mnie o wiele, wieeeele lepiej od anime, ponieważ wycina część zbędnego, przesadzonego dramatyzmu, na czym mocno zyskują chociażby takie postacie jak Tsuruko czy Poppo. Oni w odróżnienia od reszty paczki zdołali już wcześniej przepracować swoje traumy, co uważam za całkiem realistyczne podejście, aby każdy zmierzył się z sytuacją na swój własny sposób i w nieco innym czasie. Dodatkowo wątek Tsuruko i tego, w kim się podkochuje, został sprowadzony do jednej, zwartej scenki, która o wiele lepiej współgrała z całym jej rzeczowym charakterem niż to, jak rozdmuchano tę sytuację w serii telewizyjnej.

I niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nie odpalił po latach przynajmniej Pokemon Go.

Jak to już zasugerowałam, moimi ulubionymi postaciami byli właśnie Tsuruko oraz Poppo. Ta pierwsza w znakomitej większości zachowywała się dojrzale i nawet do sprawy ducha-Menmy umiała podejść z odpowiednio otwartym umysłem (a nie ślepą wiarą czy zajadłym sprzeciwem jak niektórzy). Wyróżniała się na tle pozostałej paczki i czułam, że bez jej zaangażowania nigdy nie wyszlibyśmy z działaniami poza pierwszy tom. Dodatkowo to za jej sprawą Bustersi w ogóle istnieli i dalej istnieją, ponieważ dziewczyna jest w stanie obserwować wszystko nieco bardziej z boku i reagować, gdy tylko zauważy, że któreś z przyjaciół potrzebuje wsparcia. Z drugiej strony mamy Poppo, kompletne przeciwieństwo Tsuruko na każdym możliwym polu wyglądu i charakteru. Jest głośny, optymistyczny, trochę prymitywny, ale też dobroduszny i pracowity. O dziwo jemu jedynemu trauma na swój sposób pomogła, a fakt, że paczka przyjaciół rozpadła się, pozwolił mu wziąć się za siebie i z koła u wozu przeobrazić się w godnego zaufania, zaradnego faceta. Podczas gdy inni żyją okołoszkolnymi problemami i nie potrafią tak do końca wpasować się w nowe towarzystwo, Poppo czerpie z życia co najlepsze i podróżuje po całym świecie, zdobywając w międzyczasie np. uprawnienia szamana piątego poziomu (!). Wszystko to sprawia, że pojawienie się ducha Menmy przyjmuje jako coś totalnie pozytywnego i chociaż on też kryje w sobie żal, że nie udało mu się zapobiec tragedii, to stara się wynagrodzić dawne braki w teraźniejszości. I to się właśnie powinno chwalić w rozwoju postaci.

To by zasługiwało na oddzielną nagrodę Darwina w kategorii "duch, który zdołał zrobić sobie krzywdę".

Chociaż manga jest adaptacją anime (nie odwrotnie!), to warto zwrócić uwagę na osobę odpowiedzialną za oprawę graficzną komiksu - a jest nią Mitsu Izumi, którą polscy czytelnicy mogą również kojarzyć za sprawą wydanego przez Studio JG Wielkiego Strażnika Biblioteki. O tym tytule raczej ciężko jeszcze powiedzieć cokolwiek ambitniejszego pod względem fabuły, ale jednego odmówić mu nie można: przepięknej kreski, którą uhonorowano również wydaniem w twardej oprawie. Nie inaczej jest w Anohanie. Tutejsze rysunki oddają całą sprawiedliwość projektom postaci z anime, a jednocześnie autorka genialnie operuje kadrami i nie szczędzi detali przy tworzeniu teł. Czytelnik nie ma nawet najmniejszych problemów ze zorientowaniem się, czy bohaterowie przebywają akurat w domu Jintana, w pokoju Anjou, czy może jednak w tajnej bazie. Jednocześnie zastosowane rastry i wszelkie cieniowanie jest niesamowicie przejrzyste, przez co nawet sceny przedstawione w ciemnym lesie nie sprawiają problemu w odbiorze. Wielka w tym zasługa świetnej jakości druku, dopracowanej edycji i wygodnego, powiększonego formatu.

Ech, dorastanie. Najpierw o tym marzysz, a potem okazuje się, że lepiej było zostać przy graniu na gameboyu...

Jeśli odbiliście się od 11-odcinkowego anime (jak to poniekąd było w moim przypadku), bo przeraziła was ilość płaczu i krzyku, to ogromnie polecam wam mangę - czy to w całkowitym zastępstwie, czy jako powtórna próba zmierzenia się z historią. Fabuła została tu ujęta o wiele przystępniej niż w serii, a znaczna ilość zapychaczowych wątków pobocznych (np. Jintan i próba powrotu do szkoły, problemy sercowe Tsuruko, dziwna relacja między Yukiatsu i Anaru, i tak dalej, i tak dalej), które niepotrzebnie rozwadniały wątek Menmy, zostało wywalonych. Dzięki temu udało się sprawić, że seria wciąż pozostała poruszającym dramatem, ale nie pastwi się nad każdym najmniejszym problemem życiowym bohaterów. W japońskich produkcjach fajne jest również to, że kiedy podchodzą do prezentacji bardzo przyziemnych dylematów, to mimo wszystko potrafią w to sprawnie wpleść drobne motywy nadnaturalne, wyróżniające je na tle mocno poważnego, zachodniego podejścia. Obecność ducha Menmy może się zatem wydawać czymś, co kompletnie psuje wydźwięk konieczności poradzenia sobie ze stratą bliskiej osoby, ale kiedy pomyśli się o niej wyłącznie jako o niezwykle żywym wspomnieniu, którego większość nawet nie widzi, to każdy może się z taką sytuacją na swój sposób utożsamić.

Niech kadry przemówią za siebie!

Za udostępnienie mangi serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.

Prześlij komentarz

0 Komentarze